Czesław Kosior
- Po przeprowadzeniu najważniejszych reform (2008-2012) Kreml zmienił kierownictwo resortu obrony i wojska, które przystąpiło do kolejnego etapu zwiększania potencjału militarnego Rosji, przede wszystkim poprzez liczne szeroko zakrojone ćwiczenia.
- Scenariusz ćwiczeń wskazuje, że rosyjskie wojsko przygotowywane jest nie tylko do prowadzenia operacji regionalnych, ale też ma być gotowe do ewentualnego dużego konfliktu z NATO.
- Agresja na Ukrainę i operacja w Syrii były pierwszą realną próbą możliwości reformowanych SZ FR. Wykazały one, że choć rosyjskie wojsko zrobiło w ostatnich latach niewątpliwy postęp, to jednak wciąż ma ono wiele słabości.
- Realną siłą, gotową do użycia w krótkim czasie, są siły szybkiego reagowania. Ich trzon stanowią wojska powietrzno-desantowe, będące jednym z priorytetów w procesie modernizacji i wzmacniania SZ FR.
- Rosja dysponuje dziś wystarczającym potencjałem konwencjonalnym, by skutecznie prowadzić operacje wojskowe na obszarze postsowieckim i w najbliższym otoczeniu. Potencjał ten jest jednak dalece niewystarczający w obliczu głównego przeciwnika. Rosja ma przeszło cztery razy mniej żołnierzy niż połączone siły NATO, a oceniając całość SZ FR, dużo gorsze uzbrojenie, słabszy przemysł zbrojeniowy oraz zacofane szkolnictwo wojskowe.
- W starciu z NATO jedynym atutem Rosji pozostaje arsenał jądrowy. Ale też raczej jako środek nacisku, szantażu i odstraszania, niż broń, której Kreml byłby gotów użyć. Szczególnie groźba użycia taktycznej broni atomowej może być użyta do izolowania przestrzeni postsowieckiej i krajów wschodniej flanki NATO od zachodniego wsparcia.
- Wielkie plany modernizacyjne nie zostaną zrealizowane na czas. Istnieje jednak polityczna potrzeba, aby podtrzymywać wizję potężnej armii unowocześnianej zgodnie z planem. To element oddziaływania na rosyjskie społeczeństwo, które uwierzyło, że W. Putin przywróci Rosji status globalnego mocarstwa.
- Obraz silnej armii wynika z wyboru dotychczasowych przeciwników i wyzwań, propagandy państwa oraz słabości Zachodu, który w swych ocenach rosyjskich możliwości militarnych często popada w skrajności: albo zupełnie lekceważy przeciwnika, ale przesadnie wysoko ocenia jego potencjał, sugerując się jedynie możliwościami bojowymi najlepszej części SZ FR.
- NATO i USA straciły wiele czasu, przez lata lekceważąc i nie doceniając zmian zachodzących w rosyjskim wojsku i koncepcjach jego wykorzystania. Efektem było zaskoczenie działaniami rosyjskimi na Ukrainie i w Syrii. Dopiero szczyt w Newport (wrzesień 2014) zapoczątkował zmianę w polityce Sojuszu.
- Rosja jest militarnie tak silna, jak słaby jest stawiany jej opór – rzeczywisty i potencjalny. Nie lekceważąc atutów np. rosyjskich desantowców czy broni jądrowej, należy rozwijać zdolności obronne Sojuszu adekwatnie do siły przeciwnika i w planowaniu strategii brać też pod uwagę słabe punkty Rosji.
- Długoterminowo Zachód ma jeszcze większe możliwości zablokowania dalszego wzmacniania SZ FR. Choćby poprzez utrzymanie blokady współpracy firm zachodnich z rosyjską zbrojeniówką i wstrzymanie sprzedaży uzbrojenia, ale też produktów i technologii podwójnego przeznaczenia. Rosyjski przemysł zbrojeniowy jest bowiem przestarzały, nieefektywny i w wielu przypadkach uzależniony od technologii i komponentów z Zachodu i Ukrainy. Samowystarczalność, o której lubią mówić Rosjanie, jest fikcją.
W pierwszej części analizy na temat stanu Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej przedstawiliśmy główne założenia i skutki reform przeprowadzanych od końca 2008 roku – z największymi zmianami w okresie do 2012 roku. Tzw. reforma Sierdiukowa stała się podstawą do kolejnych przekształceń i wprowadzania nowości w rosyjskim wojsku.
Intensywnie modernizowana i wzmacniana jest jednak tylko część SZ FR, przede wszystkim Strategiczne Siły Rakietowe (broń atomowa), Wojska Powietrzno-Desantowe oraz piechota morska. Reszcie armii, z przewagą słabo wyszkolonych rekrutów z poboru i naszpikowanej przestarzałym uzbrojeniem, wciąż bliżej do sowieckiego wojska, niż armii XXI wieku. Dlatego wciąż priorytetami dla kierownictwa armii są modernizacja uzbrojenia i zastępowanie poborowych żołnierzami kontraktowymi. Za dwie najważniejsze nowe tendencje pod rządami duetu minister Siergiej Szojgu – generał Walerij Gierasimow należy uznać kolejne przekształcenia strukturalne oraz niezwykłą intensywność, częstotliwość i skalę ćwiczeń (w tym niezapowiedzianych sprawdzianów gotowości bojowej).
Jeśli chodzi o ten o pierwszy aspekt, to częściowo został on omówiony w pierwszej części naszego opracowania. Należy jednak jeszcze dodać, że kolejny krok ku konsolidacji i zwiększeniu efektywności sił konwencjonalnych Rosja uczyniła 1 sierpnia br. tworząc zupełnie nowy rodzaj wojsk, na równi z siłami lądowymi czy flotą: Siły Powietrzno-Kosmiczne (WKS). To finał kilkuletnich przygotowań do połączenia Sił Obrony Powietrzno-Kosmicznej z Siłami Powietrznymi i podporządkowania jednemu dowództwu jednostek lotnictwa, obrony przeciwlotniczej, oddziałów obrony antyrakietowej i sił kosmicznych.
Gotowość bojowa
Zwiększenie intensywności ćwiczeń było logicznym, następnym krokiem w reformowaniu wojska po reformach 2008-2012. Trzy miesiące po przejęciu ministerstwa obrony przez Szojgu, a Sztabu Generalnego przez Gierasimowa prezydent Władimir Putin polecił swym generałom, żeby w związku ze wzrostem niestabilności na świecie SZ FR w ciągu pięciu lat, a więc do 2018 roku, osiągnęło „nowy poziom” zdolności bojowych.
Naturalnym elementem podnoszenia poziomu gotowości są ćwiczenia, więc już w pierwszej połowie 2013 roku gwałtownie zaczęła wzrastać liczba szkoleń i ćwiczeń, w tym niezapowiedzianych. Głównymi cechami tej narastającej tendencji stały się szybkość podejmowania decyzji oraz skala ćwiczeń (obszar, zaangażowane siły). Z czasem coraz częściej ważnym elementem ćwiczeń było testowanie nowych systemów dowodzenia i koordynacja różnych rodzajów wojsk.
Pierwsze od 20 lat niezapowiedziane ćwiczenia odbyły się już kilka tygodni po wspomnianej naradzie Putina z rozszerzonym kolegium obrony. Rozkaz rozpoczęcia został wydany 28 marca 2013 r., a już 31 marca wszystkie jednostki były z powrotem w bazach po wykonaniu zadań. Głównym elementem ćwiczeń, w których uczestniczyły jednostki z Centralnego i Południowego Okręgów Wojskowych było przerzucenie żołnierzy i sprzętu na duże odległości (dokładnie z rejonu Moskwy, Riazania i Tuły nad Morze Czarne i Północny Kaukaz). Po raz pierwszy w takich warunkach testowano prowadzenie operacji przez różne rodzaje wojsk dowodzone przez jedno centrum dowodzenia i kontroli. Ważnym elementem była operacja desantu na czarnomorskim wybrzeżu Rosji. Ogółem w ćwiczeniach wzięło udział ponad 30 okrętów, lotnictwo, 240 wozów bojowych oraz 7000 żołnierzy (głównie spadochroniarze, specnaz GRU i piechota morska).
Już w marcu ruszyły przygotowania do ćwiczeń Zapad 2013. Oficjalnym scenariuszem była obrona Państwa Związkowego Białorusi i Rosji, ale pewne elementy ćwiczeń wskazywały na ofensywny charakter tego testu. Z wypowiedzi dowódcy Wojsk Powietrzno-Desantowych (WDW) gen. Władimira Szamanowa o udziale np. jednostek typowych dla desantu morskiego (m.in. kompania amfibii) wynikało, że Moskwa przygotowuje się do uderzenia w celu odblokowania obwodu kaliningradzkiego.
Intensywność ćwiczeń jeszcze bardziej wzrosła w 2014 roku i to mimo militarnego zaangażowania Rosji na Ukrainie. Charakterystyczna była korelacja między działaniami ćwiczebnymi a wykorzystywaniem sił na froncie. Takie operacje, jak aneksja Krymu (luty-marzec 2014) czy wkroczenie na dużą skalę do Donbasu (sierpień 2014) były poprzedzone przez ćwiczenia w głębi Rosji. Apogeum testowania rosyjskiej armii były ćwiczenia Wostok 2014, największe w całej historii nie tylko postsowieckiej Rosji, ale nawet ZSRS (155 000 żołnierzy, 1500 czołgów, ponad 600 samolotów i helikopterów, ponad 80 okrętów). Wbrew nazwie, faktycznym celem tego sprawdzianu było przećwiczenie wojny z USA na froncie arktycznym. W ćwiczeniach wykorzystano kilkanaście poligonów lądowych i morskich, od Kuryli przez Sachalin, Kamczatkę i Czukotkę po Wyspy Nowosyberyjskie u brzegów Jakucji. Scenariusz jako przeciwnika wskazywał „Missourię”, która prowokuje starcie między Rosją a nienazwanym państwem Azji (Japonia?) o sporne terytorium (Kuryle?). „Missouria” ze wsparciem sojuszników (NATO?) wykorzystuje konflikt jako pretekst do inwazji na Rosję. Biorące w ćwiczeniach siły rosyjskie miały za zadanie bronić obszaru od Arktyki po Władywostok przed atakami lotnictwa i floty oraz przed desantem sił lądowych.
W drugiej połowie września 2014 r. w ćwiczeniach i innych wojskowych przedsięwzięciach na terenie Rosji uczestniczyło jednocześnie w sumie ponad 200 000 żołnierzy, tysiące czołgów i transporterów, setki samolotów, śmigłowców i okrętów. Choć największe ćwiczenia odbyły się na Dalekim Wschodzie i w Arktyce (Wostok 2014), to jednak zdecydowana większość przedsięwzięć miała miejsce w europejskiej części Rosji, głównie obwodzie kaliningradzkim i obwodzie rostowskim. Zresztą już na początku tej eskalacji manewrów, między lutym a majem 2013 r. na osiem największych niezapowiedzianych sprawdzianów wojska, jedynie dwa miały miejsce za Uralem.
Po pierwszym roku intensywnych ćwiczeń rosyjskie dowództwo mogło wyciągnąć już pewne wnioski na temat skutków reform. Jak się okazało oddziały WDW, specnaz, piechota morska i lotnictwo transportowe osiągnęły poziom stałej gotowości. Analiza poszczególnych ćwiczeń wskazuje przy tym, że Rosjanie nie tylko w ten sposób podnoszą gotowość swoich jednostek, ale też testują scenariusze konfliktów na różnych frontach, od Polski i krajów bałtyckich, przez Ukrainę i Kaukaz, po Daleki Wschód i Arktykę. To, co łączy wszystkie te odcinki, to jeden wróg: USA, NATO i ich sojusznicy.
Pięść konwencjonalna
Rosyjskie Siły Zbrojne liczą realnie ponad 700 tys. ludzi (na papierze blisko milion). Ostatnia dokładna liczba pochodzi z raportu Izby Obrachunkowej (odpowiednik polskiej NIK) z października 2013 r. Po bronią było wtedy 766 tys. ludzi, w tym: 220 tys. oficerów, 186 tys. żołnierzy kontraktowych, 153 tys. poborowych z poboru jesień 2012, 140 tys. poborowych z poboru wiosna 2013, 66 tys. kadetów szkół i uczelni wojskowych. Jak widać, mimo podjętych za czasów Sierdiukowa wysiłków, w mieszance stanowiącej personel SZ FR wciąż więcej było poborowych odbywających roczną służbę, niż kontraktników (293 tys. wobec 186 tys.). Przez kolejne dwa lata ta proporcja zmieniła się niewiele na korzyść zawodowców. Obecne kierownictwo zapowiedziało, że chce, aby do 2017 roku liczba żołnierzy kontraktowych osiągnęła poziom 425 tys. Aby tak się stało, resort obrony musiałby werbować 50 tys. ludzi rocznie i ograniczyć liczbę wojskowych, którzy nie chcą przedłużać kontraktu i odchodzą do cywila. Na przykład w 2014 r. kontrakt podpisało nawet ponad 70 tys. ludzi, ale zarazem odeszło z wojska 18 tys.
Dziś szacuje się realny potencjał Rosji na 771 tys. żołnierzy w służbie czynnej, 22 tys. czołgów (dodajmy jednak, że liczba ta obejmuje również sprzęt, który znajduje się w składach i od lat nie był używany) i 2,5 tys. samolotów. Wszystkie pozostałe byłe republiki sowieckie (bez krajów bałtyckich) to łącznie 436 tys. żołnierzy, 3,4 tys. czołgów, 730 samolotów. Konwencjonalne siły Rosji, zarówno pod względem liczebności, jak i uzbrojenia, mają więc przygniatającą przewagę nad siłami krajów w Europie Wschodniej i Azji Centralnej. Do tego należy dodać fakt wojskowego paktu Moskwy z Armenią, Białorusią, Kazachstanem, Kirgistanem i Tadżykistanem (Organizacja Układu Bezpieczeństwa Zbiorowego). Poza granicami kraju Rosjanie stacjonują w Armenii (3,3 tys.), Abchazji i Osetii Południowej (7 tys.), Naddniestrzu (1,5 tys.), Kirgistanie (0,5 tys.), Tadżykistanie (5 tys.) i na Krymie (25 tys.).
To właśnie na te wysunięte rubieże, a jeszcze bardziej ukraiński i syryjski teatry działań przypada to, co dziś Moskwa ma najlepszego w wojsku. Mnogość kierunków działania w tym samym czasie, jak też potrzeba szybkiego i zdecydowanego reagowania spowodowały, że rosyjskie władze wróciły w ostatnim czasie do pomysłu budowy rodzaju „pięści” SZ FR, która mogłaby błyskawicznie wyprowadzać ciosy.
Na początku czerwca ogłoszono utworzenie sił szybkiego reagowania w liczbie do 70 tys. ludzi. Ich trzon mają stanowić najlepsze jednostki Wojsk Powietrzno-Desantowych, a uzupełnieniem są Siły Operacji Specjalnych (Dowództwo Operacji Specjalnych powstało w 2013 r. i zarządza siłami specjalnymi poza granicami Rosji), specnaz GRU i piechota morska. Spadochroniarze reprezentują też Rosję w siłach szybkiego reagowania OUBZ – KSOR (Kolektywne Siły Operacyjnego Reagowania). To oddziały z 98. Powietrzno-Desantowej Dywizji oraz z 31. Brygady Powietrzno-Szturmowej.
Wojska Powietrzno-Desantowe (WDW) liczą dziś ok. 40 tys. żołnierzy i są bojową elitą konwencjonalnej części rosyjskiej armii. Jako samodzielny rodzaj wojsk SZ FR, WDW pozostają w odwodzie naczelnego dowódcy, czyli prezydenta Putina. Oficjalnie ich głównym zadaniem jest „ochrona interesów Rosji i życia jej obywateli zarówno na terytorium kraju jak i po za jego granicami”. Elitarne pododdziały spadochroniarzy uczestniczyły w operacji krymskiej. Wiadomo, że brały też udział w działaniach wojennych w Donbasie.
Co ciekawe jednak, w pierwszej fazie reform, spadochroniarze wcale nie znajdowali się na liście priorytetów. Wręcz przeciwnie. Kiedy w maju 2009 dowództwo WDW objął gen. Władimir Szamanow (nazywany skądinąd „Rzeźnikiem Czeczenii”), natychmiast zażądał zahamowania redukcji tych wojsk prowadzonej przez Sierdiukowa. Minister musiał ustąpić – choć konflikt wciąż się tlił. Szamanow nie krył, że chce odbudować pozycję, jaką w czasach sowieckich cieszyli się desantowcy w wojsku. Nie tylko zaprzestano redukcji WDW, ale zaczęto je zwiększać (nowa jednostka pod Moskwą, dodanie trzeciego pułku do elitarnej jednostki w Pskowie). Z różnych deklaracji Szamanowa już wtedy można było wnioskować, że desantowcom przydzielono główną rolę uderzeniową w reformowanej armii i strategicznych planach Kremla, w których głównym wrogiem jest NATO.
Kiedy w grudniu 2009 r. gen. Szamanow zapowiadał modernizację i wzmocnienie WDW, punktem odniesienia były właśnie siły NATO (Szamanow: „Taktyczna grupa NATO jest w przybliżeniu analogiczna do rosyjskiego pułku wojsk spadochronowych”). Jak mówił wtedy generał, „naszym obecnym zmartwieniem nie są liczby, ale wyposażenie oddziałów w nowoczesną broń i pojazdy”. Po zmianie ministra obrony rozbudowa WDW wyraźnie przyspieszyła – pod koniec czerwca 2014 formacja ta zdała test strategicznej mobilności. Szybko i bez problemów przerzucono na odległość ponad 5 000 km desantowców w łącznej sile dywizji i brygady. Obecnie w WDW wprowadzany jest też nowy, bardzo zaawansowany zautomatyzowany system dowodzenia i kontroli Andromeda, podobno całkowicie opracowany i produkowany w kraju.
Gen. Szamanow zakłada, że proces rozbudowy WDW zakończy się dopiero w 2025 r., ale już pięć lat wcześniej WDW mają liczyć co najmniej 72 tys. żołnierzy, w tym 80 proc. kontraktowych. Desantowcy są dziś jednym z priorytetów, jeśli chodzi o modernizację uzbrojenia. Szamanow chce ponad 1500 nowych pojazdów desantowych piechoty BMD-4M oraz 2500 transporterów BTR-D3 Rakuszka (teraz spadochroniarze mają na wyposażeniu m.in. wozy bojowe Tigr). Na liście życzeń są też lekkie czołgi np. Sprut-SD. Gdyby udało się zrealizować te plany, rosyjskie Wojska Powietrzno-Desantowe, znacząco zwiększyłyby swe ofensywne możliwości bojowe.
Niekonwencjonalny straszak
Jeśli rozbudowywana część sił konwencjonalnych (ze spadochroniarzami na czele) pozwala Rosji zwiększać przewagę militarną nad sąsiadami i poszerzać regionalne pole skutecznego działania, to jednak nie jest to coś, czym można się skutecznie przeciwstawić USA i NATO. Wciąż jedynym elementem arsenału, którym Rosja może się równać z Amerykanami i którego Amerykanie mogą się obawiać, jest broń jądrowa. W 2000 r. Kreml w dokumentach doktrynalnych dokonał ważnej zmiany jeśli chodzi o możliwość użycia broni atomowej. O ile doktryna sowiecka przewidywała taką opcję jedynie w odpowiedzi na atak jądrowy wroga, to teraz Rosja zastrzega sobie prawo użycia broni nuklearnej także w odpowiedzi na atak konwencjonalny niosący zagrożenie dla egzystencji państwa.
Odziedziczony po ZSRS arsenał to strategiczne głowice jądrowe, w które uzbrojone są międzykontynentalne pociski balistyczne (ICBM), okręty podwodne (SLBM) i bombowce strategiczne. Liczbę takich głowic i środków ich przenoszenia reguluje nowy traktat START z USA z lutego 2011. Do tego należy dodać nieznaną, liczoną w tysiącach, liczbę sztuk niestrategicznej broni jądrowej (pociski krótkiego zasięgu, artyleria). Większość rozmieszczona jest w europejskiej części Rosji. Część arsenału jądrowego została już zmodernizowana. Do służby wchodzi nowa klasa pocisków balistycznych dla okrętów podwodnych, modernizowane są bombowce, jest też plan wymiany wszystkich pochodzących z czasów sowieckich ICBM w ciągu dekady.
Najsilniejszym elementem „atomowej triady” są Strategiczne Siły Rakietowe (RWSN) liczące 305 systemów rakietowych z pociskami mogącymi przenieść łącznie 1166 głowic. Wśród nich 46 pocisków R-36M2, 60 pocisków UR-100NUTTH, 72 mobilne systemy Topol, 60 stałych (silosy) systemów Topol, 18 mobilnych Topol-M, 49 pocisków RS-24. Rocznie Rosja produkuje kilkadziesiąt nowych ICBM. To głównie odpalana z lądu RS-24 Jars, które zastępują wycofywane starsze RT-2PM Topol.
Drugim ogniwem triady jest broń atomowa przenoszona pod wodą. Rosyjska flota atomowa (okręty podwodne o napędzie atomowym przenoszące broń atomową) składa się łącznie z 11 okrętów (uwaga – dwa kolejne okręty są w trakcie remontów) trzech typów, mających łącznie 128 pocisków balistycznych wystrzeliwanych z morza (SLBM) z 512 głowicami jądrowymi. Dwa okręty typu Projekt 667BDR (Delta III) uzbrojone są w pociski SS-N-18 (w sumie 96 głowic), sześć okrętów Projekt 667BDRM (Delta IV) jest uzbrojonych w pociski SS-N-23 (w sumie 320 głowic), wreszcie trzy najnowsze okręty Projekt 955 (Borej) ma na pokładzie nowe pociski Buława (w sumie 96 głowic). Większość okrętów pływa we Flocie Północnej (wszystkie Delta IV i jeden Borej), pozostałe we Flocie Pacyfiku (Delta III i dwa Borej). Tylko okręty typu Borej są nowoczesne i wybudowane po upadku ZSRS. Delta IV pochodzą z 2 połowy lat 80. XX w., a Delta III są jeszcze starsze (lata 1976-1982).
Trzecie ogniwo triady, czyli lotnictwo strategiczne, to w sumie 66 bombowców zdolnych przenieść ok. 200 bomb i pocisków sterowanych z głowicami jądrowymi. 55 Tu-95MS (Niedźwiedź) i 11 Tu-160 (Blackjack) mogą przenosić różne modyfikacje pocisku typu cruise Kh-55.
W 2014 r. RWSN przyjęły 38 nowych ICBM. Jeśli zaś wierzyć dowódcy wojsk gen. Siergiejowi Karakajewowi, do końca 2015 r. jego formacja wzbogaci się o w sumie 24 nowych pocisków Jars. Przyjęcie do służby RS-26 Jars i gigantycznych pocisków Sarmata nie zmieni jednak układu sił z USA, bo po prostu zastąpią one wycofywane stare systemy. Ale Moskwa nie zamierza poprzestać na modernizacji arsenału, ale chce też go rozbudować. W maju 2015 r. Sztab Generalny ogłosił plan zwiększenia Strategicznych Sił Rakietowych do 2020 r. z 12 do 13 dywizji rakietowych. Nastąpić to ma poprzez włączenie do RWSN międzykontynentalnych pocisków balistycznych (ICBM) bazujących na platformach kolejowych (system Barguzin), co oznacza powrót tego elementu arsenału jądrowego, wycofanego w 2005 r. Równocześnie produkowane są kolejne nowe atomowe okręty podwodne Borej. Rozpoczęto również wstępne prace nad nowym bombowcem strategicznym PAK-DA.
Kreml zdaje sobie sprawę, że nawet lata modernizacji wojska nie zniwelują przewagi NATO w broni konwencjonalnej. Odpowiedzią może więc być tylko broń atomowa. Na jesieni 2014 r., po 14 latach przewagi USA, Rosja prześcignęła rywala pod względem liczby posiadanych głowic jądrowych. Zwiększa też systematycznie liczbę środków przenoszenia broni jądrowej (wyrzutnie mobilne, silosy, okręty, samoloty). Na jesieni br. opublikowano – zgodnie z zapisami nowego traktatu START – najnowsze dane arsenałów USA i Rosji. Moskwa zadeklarowała posiadanie 1648 rozmieszczonych głowic jądrowych (66 więcej niż w marcu 2015) oraz 526 rozmieszczonych wyrzutni (11 więcej). Amerykanie mają od Rosjan o 110 mniej głowic (1538 wobec 1597 w marcu), za to o 240 więcej wyrzutni (762 wobec 898 w marcu). Tendencja jest jednak wyraźna: Rosja zwiększa arsenał jądrowy, a USA go zmniejszają. Były szef Sztabu Głównego Strategicznych Wojsk Rakietowych gen. Wiktor Jesin przekonuje, że rosyjskie środki przenoszenia broni jądrowej, choć jest ich mniej, są nowocześniejsze niż amerykańskie i są zdolne przełamać zachodnie systemy obrony rakietowej. Jeszcze wyraźniejszą przewagę Rosjanie mają w broni krótkiego zasięgu. Rosyjscy stratedzy kładą nacisk na utrzymanie liczebnej przewagi taktycznych głowic nuklearnych w Europie nad USA i NATO. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że Rosja rozbudowuje też broń średniego zasięgu (pociski rakietowe osiągające cel na dystansie od 500 do 5500 km), mimo, że zakazuje tego traktat INF z 1987 r. Chodzi o nowy pocisk manewrujący ziemia-ziemia R-500, mający trafić na wyposażenie mobilnego systemu rakietowego Iskander (a takie są w enklawie kaliningradzkiej). Broń atomowa pod Kaliningradem (Iskander-K i pociski średniego zasięgu) i na Krymie (okręty klasy Kilo po modernizacji uzbrojone w pociski krótkiego zasięgu) zwiększyłaby znacząco obszar Europy narażony na atomowe uderzenia Rosjan.
Największą po upadku ZSRS demonstrację atomowej siły – wyraźnie pod adresem USA – Rosja przeprowadziła 28-30 października 2014. Najpierw z bazy w Engels wystartowały dwa bombowce Tu-160. Dwa dni później, lecąc w pobliżu USA, symulowały atak jądrowy. Tego samego dnia (30 października) w Rosji przeprowadzono niezapowiedziane ćwiczenia sił jądrowych i obrony powietrzno-kosmicznej. Rosjanie wystrzelili pociski zarówno z ziemi (ICBM Topol i Wojewoda oraz operacyjno-taktyczne Iskander i Toczka-U), jak i spod wody (z okrętów Delta IV i Borej). Jednocześnie obronę przez zmasowanym atakiem rakietowym i lotniczym wroga testowały Siły Obrony Powietrzno-Kosmicznej (m.in. systemy S-300, S-400 i Pancyr-S).
Słabe punkty
Efektowne ćwiczenia i telewizyjne migawki z Krymu czy Syrii stwarzają wrażenie, że Rosja posiada w końcu nowoczesną i sprawną armię. To jednak fałszywe wrażenie, wynikające też z tego, że Moskwa na wojenne wyprawy ostatniego 1,5 roku wysłała to, co ma najlepsze, czyli elitę tej jednej czwartej jednostek sił, w których osiągnięto pełny stan osobowy (dobrze wyszkoleni i uzbrojeni, głównie kontraktowi żołnierze) oraz część sił szybkiego reagowania. Tymczasem SZ FR jako całość wciąż prześladuje wiele problemów. Nie rozwiąże ich sam fakt pompowania w wojsko dużych pieniędzy. Nowoczesną łączność czy skomputeryzowane systemy dowodzenia wprowadzono tylko w części jednostek. Jest też problem z przechodzeniem wojska na kontrakty, szczególnie w przypadku podoficerów. Rozbija się to nie tyle o koszty, a o deficyt odpowiednich kandydatów.
Wracając do kampanii ukraińskiej i syryjskiej, to oceniając rosyjskie możliwości militarne nie można zapominać na tle jakich przeciwników wypada ta ocena. W Syrii Rosjanie walczą, głównie z powietrza, z wrogiem nie posiadającym ani lotnictwa, ani obrony przeciwlotniczej. Na Ukrainie zaś przeciwnikiem była bardzo słaba i zdemoralizowana armia ukraińska. Szczególnie było to widoczne na Krymie, którego błyskawicznym opanowaniem tak bardzo lubią się chwalić Rosjanie. Nie dość, że Kijów nie stawił militarnego oporu, to operację ułatwiał fakt posiadania wcześniej na półwyspie instalacji Floty Czarnomorskiej. Już jednak w Donbasie okazało się, że blitzkrieg był niemożliwy. O ile jeszcze w sierpniu 2014 Rosjanie z łatwością złamali ukraińską ofensywę przeciwko rebeliantom, to już zimą 2015 r. zajęcie lotniska w Doniecku i węzła debalcewskiego kosztowało Moskwę dużo więcej militarnego wysiłku. Potem z każdym miesiącem było jeszcze trudniej. Oceniając sytuację militarną w Donbasie dziś, okazuje się, że działania przeciwko Ukrainie nie wzmocniły, a osłabiły bezpieczeństwo Rosji. Możliwość wznowienia działań wojennych, konieczność osłony rebeliantów oraz chęć zmęczenia Ukraińców utrzymywaniem stanu ciągłej gotowości na rosyjski atak wymagają utrzymywania stałych, znaczących sił zarówno w Donbasie (maksymalnie 10 000 żołnierzy), jak i na granicy z Ukrainą (wg różnych źródeł i w zależności od sytuacji, od 20 do 50 tys.). Do tego ok. 25 tys. na Krymie. Oznacza to, że łącznie „kierunek ukraiński” angażuje ok. 1/3 z liczących 260 tys. ludzi Sił Lądowych. Przy czym za dobrze przygotowanych do walki i uzbrojonych można uznać jakieś 32 tys. żołnierzy WDW.
Zdecydowaną większość żołnierzy wciąż charakteryzuje niski poziom wyszkolenia. W dużym stopniu dotyczy to też kadry dowódczej, która nie potrafi prowadzić nowoczesnej wojny, co nie powinno dziwić, skoro do tej pory – efekt zatrzymania a nawet cofnięcia reform Sierdiukowa pod naciskiem starej generalicji – na uczelniach wojskowych teoretycy wciąż odwołują się do przykładów z Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Widać to było w Donbasie, gdzie – obie strony zresztą – walczyły tak, jak robiła to Armia Czerwona pół wieku temu.
Trzecią wielką słabością SZ FR, obok niskiego poziomu wyszkolenia i jakości dowódców (pamiętajmy jednak, że nie wszystkich!) oraz niskiej gotowości większości jednostek do działania, jest wciąż przestarzałe uzbrojenie. Wszystkie poważniejsze modernizacje w historii państwa rosyjskiego opierały się na zachodnich pomysłach i technologiach. Dziś, jak wiadomo, dostęp do nich jest bardzo utrudniony. Swoje robi też kryzys ekonomiczny. Choć obronność większe cięcia omijają, to jednak już sam fakt inflacji w połączeniu ze wzrostem cen broni na rynkach światowych powoduje, że dziś za te same pieniądze armia może kupić dużo mniej, niż kilka lat temu. Największym problemem jest jednak słabość rodzimej zbrojeniówki (o czym była już mowa w części 1.). Wprowadzanie nowych generacji samolotów, okrętów czy pocisków balistycznych znajduje się dopiero w początkowej fazie. Skutki tej modernizacji będą odczuwalne najwcześniej dopiero w następnej dekadzie. Szczególnie zacofany jest sektor produkcji broni precyzyjnej – coraz ważniejszy na współczesnym polu walki. Efekt? Nawet walczące w Syrii najnowocześniejsze Su-30SM i Su-34 nie są uzbrojone w nowoczesne pociski powietrze-powietrze.
Problemy jednak z wymianą uzbrojenia Rosja ma także w innych obszarach, nawet tych uznawanych zawsze za jej domenę. Choćby w broni pancernej, czego najlepszym przykładem jest projekt czołgu nowej generacji T-14 Armata. Już wiadomo, że zadeklarowana liczba 2300 takich czołgów w służbie do roku 2020 jest absolutnie nierealna. Armatą wojsko pochwaliło się podczas ostatniej defilady na Placu Czerwonym (9 maja 2015), ale trzon defilady stanowiły czołgi T-90 czyli głęboko zmodernizowane T-72. I tutaj pojawia się kolejny problem – już nie tyle z produkcją zupełnie nowych typów broni, ale nawet modernizacją starszych. W T-90 oraz zmodernizowanych T-72B3 nie dość, że wciąż stary jest system dynamicznej obrony, to jeszcze montuje się w nich nie nowe mocniejsze silniki (jak było w planach), a stare, nieco jedynie „podrasowane”. W efekcie w starciu z NATO rosyjskie siły pancerne byłyby bez szans.
Jeszcze większa przewaga po stronie Sojuszu jest na morzu – tradycyjnie najsłabszym polu militarnej obecności Rosji. Na jej jeden okręt wojenny średnio przypadają cztery natowskie. Pod wodą jest jeszcze gorzej: 38 do 92. Rosja ma tylko jeden, wiecznie psujący się lotniskowiec. NATO? Czternaście, tradycyjnie głównie amerykańskich. W tej dziedzinie nie widać szans na zmianę tego stanu rzeczy. Rosyjski przemysł stoczniowy jest przestarzały i bez tradycji budowy dużych okrętów wojennych. Najlepiej dla Moskwy wygląda sytuacja jeśli chodzi o flotę podwodną (budowa nowych okrętów klasy Borej uzbrojonych w pociski balistyczne przenoszące głowice atomowe oraz nowych atakujących okrętów klasy Jasen). Ale i tak przemysł rosyjski jest w stanie przekazać flocie maksymalnie tylko pięć takich jednostek rocznie.
W przeciwieństwie do floty, która faktycznie zredukowana została do obrony wybrzeża, rosyjskie lotnictwo wciąż należy do czołówki. Pod względem liczebności samolotów bojowych jest drugie na świecie. Z 2 500 maszyn ponad 70 proc. jest gotowych do działania. Jeśli chodzi o lotnictwo strategiczne, Rosja ustępuje tylko Amerykanom. W teorii wygląda więc to imponująco. Tymczasem siły powietrzne trapią te same problemy, co inne rodzaje wojsk. Z paroma wyjątkami, flota powietrzna pochodzi z czasów zimnej wojny. Nowoczesne modele wchodzą do służby powoli i w bardzo małej liczbie. Wynika to z zapaści, jakiej uległ przemysł lotniczy po upadku w 1991 r. Duża część kadry konstruktorskiej wyjechała lub przeszła na emeryturę. Wstrzymano szkolenia, a nowych samolotów nie kupowano aż do 2003 roku. Myśliwiec typu stealth, maszyna piątej generacji T-50, wciąż jest w fazie rozwoju. Jeśli nawet uda się zrealizować obietnice i rosyjskie lotnictwo dostanie do 2020 r. 60 takich maszyn, to i tak jest to niewiele w porównaniu ze 187 amerykańskimi F-22, nie wspominając o planach produkcji przez dwie najbliższe dekady 2400 maszyn F-35. Rozwojowi rosyjskiego lotnictwa wojskowego poważnie szkodzi też wojna z Ukrainą. Tam bowiem po upadku ZSRS pozostały kluczowe zakłady produkcyjne. Teraz zerwały współpracę ze stroną rosyjską. A przecież na Ukrainie właśnie produkowano np. silniki do rosyjskich helikopterów. Wspólnie z Ukraińcami Rosjanie produkowali też transportowy samolot An-124. Od Ukraińców kupowali wiele systemów, od hydrauliki po spadochrony, dla Su-27, Su-30 i Su-35, jak też najnowszych Su-34.
A co z jedyną bronią, którą Moskwa może się równać z USA? Choć Rosjanie mają więcej głowic, to Amerykanie mają dużą przewagę w środkach ich przenoszenia (pociski balistyczne i samoloty). I ta przewaga będzie się utrzymywała przez wiele lat. Dodatkowo USA mają zmagazynowaną dużą ilość głowic. Gdyby START II został zerwany, Amerykanie mogą swoje pociski i samoloty uzbroić dodatkowo jeszcze w ponad 1000 głowic. Rosjanie nie mają takiej możliwości z racji znacznie mniejszej liczby ICBM, SLBM i bombowców. Nie mieliby więc gdzie umieścić magazynowanych głowic. Amerykanie mają też przewagę nad Rosjanami w sferze modernizacji. Plan rosyjski jest realizowany dopiero od kilku lat i jest to tylko nadrabianie zaległości. Po upadku ZSRS arsenał atomowy został bowiem zaniedbany, obcięto wydatki, nie projektowano i nie produkowano nowych pocisków, samolotów i okrętów. Pozostaje też kwestia jakości nowej broni rosyjskiej. Wystrzeliwana z okrętów podwodnych Buława zepsuła się w aż 40 proc. z 21 testowych lotów w ciągu ostatniej dekady. Tymczasem amerykański pochodzący jeszcze z lat 80. XX w. Trident D-5 może pochwalić się rekordem ponad 140 udanych lotów testowych.
Podsumowując, imponujący na tle choćby postsowieckich sąsiadów rosyjski potencjał militarny w zestawieniu z siłami NATO, a nawet samych Stanów Zjednoczonych, uważanych za głównego strategicznego wroga Rosji, wciąż wypada blado. „W rzeczywistości mamy siły zbrojne na poziomie Pakistanu. Fakt, mamy broń atomową, rakiety, okręty podwodne. Ale ile z tego naprawdę nadaje się, gdyby wybuchła wojna, nikt dokładnie nie wie, a i sprawdzać specjalnie nie będzie” – mówił w jednym z wywiadów rosyjski niezależny analityk Paweł Felgenhauer. Rosyjscy generałowie i Kreml też powinni sobie z tego zdawać sprawę – co oznacza, że prawdopodobieństwo wielkiej wojny z Zachodem jest równe zeru. Jeśli tylko, rzecz jasna, Rosjanie myślą racjonalnie. A tego nie można być dziś do końca pewnym. Tym zresztą putinowska Rosja różni się zasadniczo od Rosji sowieckiej.
Czy Putin zdaje sobie sprawę ze słabych punktów swojej armii? Jak chce wykorzystać silne strony sił zbrojnych? Co mówią doktrynalne dokumentu Federacji Rosyjskiej, a jakie konkretne działania podejmuje Moskwa? Czy Rosja szykuje się do wielkiej wojny z Zachodem, czy tylko blefuje, by osiągnąć cele w swym najbliższym sąsiedztwie. O tym napiszemy w 3. części raportu „Nowe oblicze armii Putina”.
———————–
zdjęcie: „Tupolev Tu-160 RF-94109” by Alex Beltyukov – http://russianplanes.net/id166426. Licensed under CC BY-SA 3.0 via Wikimedia Commons – https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Tupolev_Tu-160_RF-94109.jpg#/media/File:Tupolev_Tu-160_RF-94109.jpg