Jakub Wiech
Polska energetyka wymaga kompleksowej, długoterminowej i wiążącej prawnie transformacji. Żadna ekipa rządząca po 1989 roku nie odważyła się takiej stworzyć. Impas w tej kwestii spowodować może w niedalekiej przyszłości poważne problemy wewnętrzne i zewnętrzne.
- Polska w odniesieniu do energetyki musi wypracować kompromis, który pogodzi racje polityczne (politykę Unii Europejskiej), kwestie ekologiczne (przeciwdziałanie ocieplaniu klimatu), z racjami gospodarczymi (konieczność przyjęcia rozwiązań, które nie będę oznaczać bankructwa polskiej gospodarki i nie będą uniemożliwiać wzrostu gospodarczego) i względami bezpieczeństwa narodowego (zmniejszenie skali uzależnienia od importu surowców energetycznych z Rosji).
- Powyższe jest możliwe tylko jeśli rozsądnie wyważając wszystkie racje wypracować solidny, oparty na realistycznych założeniach, plan transformacji polskiej energetyki. Aby plan taki powstał należy wsłuchując się w głosy wszystkich zainteresowanych środowisk, równocześnie nie ulegać skrajnym postulatom.
- Polityka Unii Europejskiej będzie w coraz większym stopniu brać pod uwagę kwestie klimatyczne. Polska powinna wziąć powyższe pod uwagę, aby sprawy te nie stały się zarzewiem kolejnego konfliktu Polski z Brukselą i państwami członkowskimi UE.
- Polska energetyka z oczywistych (historycznych i gospodarczych) przyczyn opiera się na węglu.
- Rząd RP ma wkrótce przyjąć plan Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku (PEP2040) przewidujący m.in. budowę elektrowni atomowej. Aby plan ten udało się zrealizować konieczny jest jednak realizm odnośnie do terminów oraz minimalny kompromis pomiędzy głównymi siłami politycznymi tak, by po zmianie ekipy rządzącej nie doszło do wywrócenia założeń do góry nogami.
- Polska powinna zadbać o PR – przykładem mogą być Niemcy, które dbają o „zielony” image, a równocześnie zwalczają najlepszą z punktu widzenia przeciwdziałania zmianom klimatycznym energetykę jądrową.
Już nic nie będzie tak jak wcześniej.
Ostatnie wybory do Sejmu i Senatu były pierwszymi w historii Polski, w których kwestie klimatu i energii odegrały tak istotną rolę. W programach wszystkich pięciu ogólnopolskich komitetów można było znaleźć zapisy dotyczące transformacji polskiej energetyki. W przypadku największych partii (czyli Prawa i Sprawiedliwości oraz Koalicji Obywatelskiej) sprawy energetyczno-klimatyczne akcentowane były szczególnie silnie, podobnie postąpiła także Lewica. Trend ten zauważyły media, które wplatały pytania dotyczące spraw środowiskowych w wyborcze debaty. Niedługo przed głosowaniem na ulicach polskich miast pojawili się uczniowie protestujący w ramach Młodzieżowego Strajku Klimatycznego, szeroki oddźwięk miała też akcja Greenpeace Polska, która zakłóciła rozładunek dostawy węgla do portu w Gdańsku.
Sytuacja ta jest echem tego, co dzieje się obecnie na świecie. Po opublikowaniu w 2018 roku raportu Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC) dot. wzrostu globalnych temperatur w wielu krajach odnotowano zwiększenie zainteresowania kwestiami klimatu, co z kolei było jednym z czynników warunkujących dobre wyniki Zielonych w wyborach do Parlamentu Europejskiego w maju roku 2019. Zjawisko to jest szczególnie widoczne w Niemczech, gdzie Die Grünen wybijają się na pozycję jednej z czołowych sił politycznych, wpływając na kurs polityczny koalicji chadeków i socjaldemokratów. W debacie publicznej pojawiły się nowe grupy prośrodowiskowe, m.in. skupiony wokół szwedzkiej nastoletniej aktywiski Grety Thunberg ruch Fridays For Future czy organizacja Extinction Rebellion. W sprawy klimatu zaangażowało się kolejne pokolenie międzynarodowych celebrytów, m.in. piosenkarka Miley Cyrus, aktor James Franco czy przedsiębiorca Mark Zuckerberg.
Wszystko wskazuje na to, że trend klimatyczny utrzyma się w społeczeństwach światowej bogatej Północy na dłużej. Wynika to przede wszystkim z faktu, że wciąż nie wypracowano skutecznego sposobu redukcji emisji CO2, które są główną przyczyną globalnego ocieplenia. Przełoży się to zatem na aktywizm społeczny i da paliwo „zielonym” partiom. Po drugie, Unię Europejską czeka w przyszłym roku debata nt. celów klimatycznych, które – jak wynika ze wstępnych szacunków – mogą przerosnąć szereg państw, w tym Polskę. Ponadto, wszystko wskazuje na to, że w nowej Komisji Europejskiej tekę komisarza ds. klimatu obejmie Frans Timmermans, polityk znany ze swego nieprzychylnego nastawienia do rządu Prawa i Sprawiedliwości, co – biorąc pod uwagę wyniki październikowych wyborów parlamentarnych – może jedynie podnieść temperaturę ewentualnych dyskusji z Brukselą.
Polska węglem stoi… i się chwieje
Polska potrzebuje kompleksowej i długoterminowej strategii przemodelowania sektora energetycznego, gdyż z upływem czasu staje się on coraz mniej efektywny, coraz bardziej kosztochłonny, a w niektórych momentach – nawet niebezpieczny. Tymczasem, przyjęta w 2009 roku Polityka Energetyczna Polski do 2030 roku uchodzi już za dokument zdezaktualizowany. Doraźne działania nie są w stanie łatać kolejnych dziur, gdyż sedno sprawy leży nie w poszczególnych elementach, ale w całym konstrukcie tej gałęzi gospodarki.
Problem z polską elektroenergetyką to przede wszystkim jej całościowy profil, będący de facto monokulturą węglową. Według danych na rok 2018, spośród 43,6 GW mocy zainstalowanej ok. 30 GW stanowią jednostki węglowe (20 GW na węglu kamiennym i 10 GW na węglu brunatnym). Z surowca tego produkuje się w Polsce ponad 80% energii elektrycznej. Stan ten jest utrzymywany dość konsekwentnie przez wszystkie ekipy rządzące po 1989 roku – przez ten czas nie udało się bowiem podjąć żadnej decyzji, która skierowałaby polską elektroenergetykę w stronę inną niż węglowa.
Negatywne efekty utrzymywania węglowego kursu są szczególnie widoczne w sektorze odnawialnych źródeł energii, który przez ostatnie lata borykał się z hamulcami rozwojowymi, dotykającymi przede wszystkim branżę wiatrakową. Do czynników takich zaliczyć można tzw. ustawę odległościową (paraliżującej powstawanie nowych farm wiatrowych), problemy z wydolnością systemu wsparcia (kwestia systemu zielonych certyfikatów i opłaty zastępczej) i spory spółek energetycznych z farmami wiatrowymi (Energa, Tauron).
Taki profil elektroenergetyki przełożył się na problemy z emisyjnością gospodarki. Według danych Eurostatu, Polska odpowiadała w 2018 roku za 10,3% unijnych emisji dwutlenku węgla, co daje jej trzecie miejsce w tej kategorii (po Niemczech i Wielkiej Brytanii). Polskie emisje CO2 wzrosły o 3,5%, podczas gdy emisje dwutlenku węgla ze spalania paliw kopalnych całej Unii Europejskiej spadły w 2018 roku o 2,5% w porównaniu do roku 2017. Największe redukcje CO2 osiągnięto w Portugalii (-9%), Bułgarii (-8,1%) i w Irlandii (-6,8%). Tworząc unijne zestawienia emisyjności należy też pamiętać, że wkrótce z UE wyjść może Wielka Brytania, co przesunie Polskę o oczko w górę tej listy (warto jednak przy tym pamiętać, że polskie emisje to ok. 0,9% emisji światowych).
Oparcie mocy wytwórczych na węglu rodzi nie tylko problemy zewnętrzne. Ostatnie lata udowodniły, że taki profil energetyki może być – w określonych sytuacjach – niebezpieczny dla funkcjonowania krajowej gospodarki. Tak było m.in. w sierpniu 2015 roku, kiedy przetaczająca się przez Polskę fala upałów, połączona z przestojami remontowymi i awariami w niektórych jednostkach wytwórczych, wywołała zagrożenie blackoutem – rozległą przerwą w dostawach energii elektrycznej. Żeby zaradzić temu problemowi, władze zdecydowały się na wprowadzenie stopni zasilania, czyli ograniczyły pobór mocy w poszczególnych segmentach gospodarki. Wywołało to niepewność przemysłu oraz zwykłych obywateli co do bezpieczeństwa energetycznego kraju. Podobne obawy pojawiły się w roku 2018, kiedy ze względu na specyficzne warunki na rynku pozwoleń na emisję CO2, ceny prądu na rok 2019 uległy znacznemu podwyższeniu. Spowodowało to nerwową reakcję ekipy Zjednoczonej Prawicy, który obawiał się uderzenia w portfele Polaków, którzy mieli wkrótce pójść do wyborów europejskich oraz parlamentarnych. Dlatego też rząd zdecydował się na zamrożenie cen prądu specjalną ustawą (uchwaloną po burzliwych dyskusjach i w chaotycznym stylu, a następnie wielokrotnie zmienianą). Ta głęboka ingerencja w rynek energii elektrycznej nie została jednak dobrze przyjęta – była bowiem jedynie środkiem doraźnym, mającym zabezpieczyć sytuację przez 12 miesięcy. Innym poważnym problemem związanym z energetyką węglową była sprawa rekordowego importu węgla do Polski w 2018 roku. Ilość sprowadzanego nad Wisłę surowca osiągnęła bezprecedensowy pułap ok. 19,5 mln ton, z czego ok. 13 mln ton pochodziło z Rosji. Patrząc na ostatnie lata sektora węglowego, sięgniecie po zasoby zagraniczne nie jest niczym nadzwyczajnym, jednakże po raz pierwszy wolumen importowy był tak duży. Poważnym wizerunkowym ciosem dla rządu był główny dostarczyciel tego surowca – opozycja zwróciła bowiem uwagę, że PiS, głosząc hasła ograniczania dostaw surowców energetycznych ze Wschodu, ściąga do Polski poważne ilości rosyjskiego węgla.
Te trzy sytuacje to dobitne wskazały na konieczność przetransformowania polskiej energetyki w kierunku zróżnicowanego parku jednostek wytwórczych. Zaplanowanie tego procesu było jednym z podstawowych celów powołanego w 2015 roku Ministerstwa Energii. Zamiar ten nie został jednak w pełni zrealizowany – po czterech latach działań ME światło dzienne ujrzał jedynie nieformalny dokument, opublikowany pod nazwą założeń do Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku (PEP2040). Jego zatwierdzenie zostało odłożone na czas po wyborach parlamentarnych.
Energetyka według PiS
Choć model transformacji zarysowany w PEP2040 wciąż jest niewiążący, to wiele wskazuje na to, że wkrótce zostanie on zatwierdzony i przeznaczony do realizacji. Świadczy o tym m.in. pozycja twórcy tej strategii, ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego, który zdołał obronić swoje stanowisko w czasie awantur o ceny prądu, w kampanii parlamentarnej został wsparty przez lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego, a wieczór wyborczy spędził w siedzibie partii na Nowogrodzkiej, w ekskluzywnym gronie otaczającym jej prezesa. Choć skład rządu wyłonionego przez Sejm IX Kadencji nie jest jeszcze znany, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że Krzysztof Tchórzewski utrzyma swój resort. Co więcej, polityk ten zdołał przeprowadzić swoją wizję transformacji przez proces konsultacji z interesariuszami bez zaburzenia jej pierwotnego modelu i to pomimo istnienia dość silnej frakcji rządowej, która sprzeciwia się proponowanym przez ministra energii postulatom. Sukces ten pozwala przypuszczać, że minister Tchórzewski będzie miał szansę wcielić założenia przygotowanej przez siebie PEP2040 w życie.
Jak zatem wygląda ścieżka transformacji wyznaczona przez ten dokument? Dobrze opisuje ją jeden z ulubionych bon motów ministra energii, który lubi podkreślać, że forsowana przez niego transformacja zakłada „ewolucyjne, nie rewolucyjne” odejście od węgla. Projekt PEP2040 to przede wszystkim wyraźna, choć rozłożona w czasie droga do zmniejszenia udziału węgla w miksie energetycznym oraz redukcji emisji CO2.
Według tej strategii, węgiel pozostanie głównym surowcem polskiej energetyki, lecz jego wkład w produkcję prądu będzie stopniowo malał. I tak w 2030 roku z surowca tego ma pochodzić 60% polskiej energii elektrycznej, a w 2040 roku – ok. 40-50%. Węgiel wypierać będą przede wszystkim: bloki gazowo – parowe, elektrownie jądrowe, fotowoltaiki, elektrownie wiatrowe na morzu oraz elektrownie biogazowe. Według deklaracji ministra Tchórzewskiego, koszt tego procesu oscylować ma w granicach 400 mld złotych.
Kluczową technologią dla tego modelu transformacji jest energetyka jądrowa. Zgodnie z zapowiedziami, pierwszy blok jądrowy w Polsce ma ruszyć w roku 2033, docelowo zaś nad Wisłą pracować ma 6 reaktorów. Wdrożenie tych mocy umożliwi przewidzianą w PEP2040 rozbudowę parku fotowoltaicznego i wiatrakowego bez konieczności inwestowania w elektrownie gazowe, które spowodowałyby skokowy wzrost zużycia błękitnego paliwa. Energetyka wiatrowa i fotowoltaika muszą być bowiem stabilizowane przez inne – niezależne od warunków atmosferycznych, stabilne źródła energii – takim źródłem mogą być elektrownie atomowe, węglowe – od których chcemy jednak odchodzić lub gazowe – te jednak oznaczają konieczność zwiększonego importu gazu. Rząd PiS zakłada w swojej strategii szybką dywersyfikację dostaw gazu, połączoną z odejściem od importu tego surowca z kierunku wschodniego, czerpanego bezpośrednio z Rosji (dzięki Gazociągowi Jamalskiemu) oraz pośrednio przez Niemcy (za pośrednictwem magistrali Nord Stream) i handel potencjalną nadwyżką na rynkach zagranicznych. Zwiększanie konsumpcji gazu w polskiej energetyce mogłoby zatem postawić te wszystkie plany pod znakiem zapytania.
Atom jest dla PEP2040 kluczowy nie tylko ze względu na jego stabilizującą rolę w systemie, ale także ze względu na swą praktyczną bezemisyjność. Zaprezentowana przez ME strategia zakłada, że redukcja emisji CO2 znacznie przyspieszy tuż po oddaniu pierwszego bloku jądrowego w 2033 roku – w przeciągu zaledwie 8 lat ma ona spaść prawie o połowę, z 662 do 394 kg CO2/MWh wyprodukowanej energii. Z kolei przez pierwsze 12 lat transformacji współczynnik ten ma się zmniejszyć zaledwie o 201 kg CO2/MWh (z początkowego poziomu 863 kg CO2/MWh w 2020 roku).
Poznawszy najważniejsze założenia PEP2040 można postawić pytanie: czy postulaty te uda się zrealizować? A jeśli tak, to czy może któryś z nich już rozpoczęto wdrażać w życie? Analiza założeń tego dokumentu wskazuje, że transformacja polskiej energetyki według planu ME jest realna, gdzieniegdzie już postępuje, ale może napotkać trudne do przezwyciężenia problemy, i to na polu kluczowym dla jej harmonogramu.
Problemy te związane są z polskim programem atomowym. Choć zapowiedzi dotyczące budowy elektrowni jądrowej w Polsce były składane już od samego początku rządów PiS po wyborach w 2015 roku, to przez cztery lata ekipie tej nie udało się nawet ustalić lokalizacji dla tej jednostki, nie mówiąc o bardzie skomplikowanych kwestiach pokroju modelu finansowania czy wyboru dostawcy technologii. Rozmowy prowadzone w tej kwestii m.in. z Amerykanami, Koreańczykami, Francuzami czy Japończykami wciąż nie przyniosły żadnych konkretnych rezultatów (choć na prowadzenie wysunęły się w tej kwestii Stany Zjednoczone, które podpisały z Polską porozumienie ws. współpracy energetycznej m.in. na polu technologii jądrowych). Co więcej, tak długo, jak PEP2040 pozostaje dokumentem nieoficjalnym, nie można mówić, że decyzja o budowie jednostki jądrowej w Polsce ostatecznie zapadła. Warto zaznaczyć, że warunki do oficjalnego startu programu atomowego w latach 2015-2019 były wręcz idealne – kraj cieszył się wysokim wzrostem gospodarczym, przychylność społeczeństwa względem elektrowni jądrowych była na wysokim poziomie (wg. informacji ME budowę takiej siłowni popierało ok. 60% Polaków), a partia mająca podjąć tę decyzję posiadała większość w Sejmie, Senacie oraz prezydenta pochodzącego z jej obozu. Pomimo tych wszystkich sprzyjających okoliczności PiS wstrzymał się z oficjalnym „tak” dla atomu.
Trzeba w tym momencie zaznaczyć, że impas w kwestii elektrowni jądrowej niesie poważne konsekwencje dla całości PEP2040. Jeśli harmonogram zawarty w tym dokumencie nie zostanie dotrzymany i pierwszy blok jądrowy nie ruszy w 2033 roku, cały plan będzie można wyrzucić do kosza – bez atomu nie będzie bowiem można utrzymać tempa redukcji emisji i podłączania odnawialnych źródeł energii. Tymczasem, dotrzymanie postanowień PEP2040 wymaga podjęcia decyzji o budowie elektrowni jądrowej w przeciągu najbliższych kilku miesięcy. Nawet najwięksi proatomowi entuzjaści tacy jak np. prof. Andrzej Strupczewski z Narodowego Centrum Badań Jądrowych twierdzą tymczasem, że realizacja takiego projektu w warunkach polskich zająć może najmniej 13 lat. Istnieje zatem poważne ryzyko, że harmonogram czasowy PEP2040 obarczony zostanie poważnymi opóźnieniami.
Nieco lepiej wyglądają perspektywy dla założonego w Polityce rozwoju odnawialnych źródeł energii – tu można mówić już o pierwszych krokach w kierunku realizacji założeń PEP2040. Plany budowy pierwszych morskich farm wiatrowych na polskim Bałtyku przyciągnęły już szereg zainteresowanych podmiotów (m.in. Polenergię, Orlen, PGE). W toku znajdują się prace nad specustawą regulującą sektor offshore. W branży słychać też głosy nawołujące do wyznaczenia przez rząd specjalnego koordynatora rozwoju energetyki wiatrowej na morzu. Jednakże problemem dla tego segmentu może być długa ścieżka formalna.
Zauważalne ożywienie nastąpiło natomiast na rynku fotowoltaiki, czyli technologii, która według PEP2040 ma rozrosnąć się najbardziej, jeśli chodzi o moc zainstalowaną. Potencjał tkwiący w energetyce solarnej uwolniły wprowadzone przez rząd PiS programy dofinansowania do instalacji w panele słoneczne (Mój Prąd, Energia Plus) oraz podobne działania prowadzone równolegle przez samorządy. Na początku października 2019 roku łączna moc działających w Polsce urządzeń tego typu przekroczyła 1 GW.
Za największy sukces ekipy PiS na polu realizacji założeń zakreślonych w projekcie PEP2040 należy uznać działania w sektorze gazu ziemnego. Udało się tu doprowadzić do sytuacji, w której realnym scenariuszem jest zaprzestanie kupowania gazu od Gazpromu już w 2022 roku. Wszystko dzięki dużym projektom infrastrukturalnym, do których zaliczają się: Termial LNG w Świnoujściu (decyzja o jego budowie zapadła za poprzednich rządów partii Jarosława Kaczyńskiego, a sam obiekt był budowany przez koalicję PO-PSL; obecnie toczą się prace nad rozbudową jego mocy regazyfikacyjnych z obecnych 5 nawet do 10 mld m3), system Baltic Pipe (magistralę łączącą Polskę ze złożami na szelfie norweskim, która – o ile oczywiście terminy zostaną dotrzymane – ma zostać ukończona w 2022 roku, a dzięki której nad Wisłę trafi ok. 9 mld m3 nierosyjskiego gazu), plany w zakresie ulokowania jednostki FSRU w Zatoce Gdańskiej (która dodałaby możliwości regazyfikacyjnych) oraz projekt pozyskiwani metanu z kopalń węgla (realizowany m.in. przez PGNiG).
Plany te – połączone z podpisaniem szeregu umów na dostawy gazu skroplonego z USA i Katarem – mogą umożliwić Polsce (pod warunkiem dotrzymania harmonogramu ich realizacji) zerwanie więzów handlowych z Gazpromem w 2022 roku, czyli wraz z wygaśnięciem obecnie obowiązującej umowy na dostawy błękitnego paliwa. Dzięki zawartym w ciągu ostatnich lat kontraktom, od 2024 roku do Polski trafiać będzie ponad 12 mld m3 LNG rocznie.
Co więcej, rozwój infrastruktury do odbioru tego surowca daje Warszawie potencjał do handlu nim na rynkach międzynarodowych – w Europie Środkowej (za pośrednictwem połączeń tworzonych w ramach tzw. Inicjatywy Trójmorza) oraz globalnie, w przypadku umów zawartych z klauzulą Free on Board.
Podsumowując, choć PEP 2040 nadal jest dokumentem niezatwierdzonym, to w działaniach ekipy Prawa i Sprawiedliwości (która według wyniku wyborów z 13 października uzyskała możliwość kontynuacji samodzielnych rządów) widać już pewne kroki zmierzające do wypełnienia zawartych w nim celów. Jednakże idący w parze z nieoficjalnym charakterem Polityki brak mechanizmów prawnych kontrolujących realizację jej założeń może zaburzyć tym proces.
Energetyka według opozycji
Wpływ na polską transformację energetyczną mogą mieć także obecne w parlamencie siły opozycyjne, które często prezentują odmienną od PiS wizję przemodelowania tego sektora.
Opozycja parlamentarna, którą po październikowych wyborach do Sejmu i Senatu tworzą cztery ugrupowania (Koalicja Obywatelska, PSL-Koalicja Polska, SLD-Lewica, Konfederacja) jest zróżnicowana pod kątem wizji transformacji energetycznej. Warto w tym momencie zauważyć, że model tego procesu zaprezentowany przez PiS polega na utrzymaniu dużej, scentralizowanej energetyki, nawet w zakresie odnawialnych źródeł energii. Pozostałe siły parlamentarne są mniej kategoryczne w tej kwestii. Lewica w swym programie energetycznym łączy elementy systemu scentralizowanego i rozproszonego. KO i PSL kładą duży nacisk na rozwój rozproszonych źródeł OZE w postaci energetyki obywatelskiej. Te dwa kluby są też sceptyczne względem projektu jądrowego – Koalicja Obywatelska, w skład której wchodzą także skrajnie antyatomowi Zieloni, jasno dała do zrozumienia, że nie będzie popierać inwestycji w polską elektrownię jądrową, a PSL nie posiada wzmianki o tej technologii w swym programie. Natomiast wyborcze postulaty energetyczne Konfederacji są zbyt skąpe, by jednoznacznie zakwalifikować to ugrupowanie po którejś ze stron. Warto jednak podkreślić, że ugrupowanie to jasno opowiedziało się za potrzebą rozwoju polskiego programu atomowego.
Warto nadmienić, że opozycja parlamentarna zasiadająca w Sejmie VIII kadencji nie wykorzystała tego czasu, by stworzyć własny dokument rangi PEP2040, prezentujący odmienną wizję transformacji energetycznej kraju od tej, którą przedstawił rząd Zjednoczonej Prawicy. W dodatku, na części tych ugrupowań ciąży odium kontrowersyjnych działań w energetyce ujawnionych przez dwa raporty NIK, które dotyczyły okoliczności zawierania niekorzystnych dla Polski umów gazowych przez rząd PO-PSL w latach 2009-2010 i budowy Terminala LNG w Świnoujściu oraz sytuacji w górnictwie węgla kamiennego w latach 2007-2015. Niektóre partie w kampanii postawiły też na „klimatopopulizm”, tj. zadeklarowały bardzo ambitne działania na polu energii i klimatu, dość swobodnie podchodząc do kwestii realności ich wykonania.
Wagę poglądów opozycji na kwestię polskiej transformacji energetycznej zwiększa fakt, że rząd PiS nie dołożył starań, by zagwarantować temu procesowi (ani nawet kluczowym projektom wchodzącym w jego skład) statusu ponadpartyjnego. Realizacja założeń PEP2040 rozpisana jest na okres równy pięciu pełnym kadencjom parlamentu. Biorąc pod uwagę historię polskiego parlamentaryzmu po 1989 roku dość naiwnym byłoby założenie, że przez cały ten czas u władzy (choćby i współdzielonej) utrzyma się jedna i ta sama partia, koordynująca wdrażanie swoich postulatów. Dlatego też tak istotne jest, by poszczególne projekty przechodziły politycznie z rąk do rąk – tak było w przypadku budowy Terminala LNG w Świnoujściu (choć i tu nie obyło się bez kontrowersyjnych problemów m.in. z tworzeniem otoczenia prawnego przez rząd PO-PSL, co zostało opisane w raporcie NIK kontrolującym tę inwestycję). Tymczasem, najistotniejsze dla polskiej transformacji energetycznej przedsięwzięcia pokroju systemu Baltic Pipe cieszą się statusem ponadpartyjnych jedynie w sferze luźnych, niewiążących deklaracji – łatwo można sobie wyobrazić sytuację, gdy również i energetyka stanie się polem walki politycznej.
Brudna twarz polskiej energetyki
Problemy transformacji energetycznej nad Wisłą mogą jednak polegać nie tylko na kwestiach ściśle techniczne, pokroju doboru odpowiednich rozwiązań, wygospodarowaniu środków i realizacji inwestycji. To także poważne braki dotyczące komunikacji, zarówno wewnętrznej jak i zewnętrznej.
Obecne uwarunkowania społeczno-polityczne w Europie i Stanach Zjednoczonych dotyczące energetyki i klimatu, które zostały opisane na wstępie tego tekstu, warunkują zwiększanie nacisku na wdrażanie takich transformacji m.in. sektora elektroenergetycznego, które przyniosą zauważalną redukcję emisji CO2 przy utrzymaniu konkurencyjności gospodarki i miejsc pracy. Szereg partii politycznych traktuje te postulaty jako jeden z kluczowych filarów swego programu – takie ugrupowania to przede wszystkim Zieloni (szczególnie silnie reprezentowani w Niemczech, nieco słabiej we Francji; w Polsce po raz pierwszy zasiedli w parlamencie, ale głównie dzięki politycznemu bonusowi startu w ramach koalicji), socjaliści w Hiszpanii i Portugalii oraz amerykańscy Demokraci (skupieni wokół idei Green New Deal).
Wymienione wyżej założenia postulowanej transformacji (redukcja emisji + utrzymanie konkurencyjności oraz miejsc pracy) nie zawsze są jednak możliwe do spełnienia, niekiedy zaś zmiany postępują wolniej, niż zakładano, lub też nie postępują w ogóle pomimo istotnych nakładów finansowych. Wtedy też do gry wkracza umiejętna polityka wizerunkowa, pozwalająca kreować „zazieleniony” obraz rzeczywistości. Na europejskim podwórku niekwestionowanym liderem takich zabiegów są Niemcy – kraj, który pod płaszczykiem ekologicznej transformacji (czyli Energiewende) potrafił zręcznie zakamuflować to, że jest największym na świecie konsumentem węgla brunatnego oraz walczy z praktycznie bezemisyjną technologią jądrową, wpychając europejską energetykę w miks OZE + gaz, czego beneficjentem jest Rosja. Przykładem jawnej manipulacji jest szeroko reklamowane „odejście Niemiec od węgla” w sytuacji, gdy Republika Federalna jedynie zaprzestała wydobywania tego surowca (a nie jego spalania w elektrowniach węglowych).
Teoretycznie, Polska mogłaby użyć podobnych zagrywek, by wyeksponować swoje działania na polu energetyki tudzież przykryć – choć w pewnym stopniu – poważne niedociągnięcia i zaniedbania. Teoretycznie, gdyż w praktyce polski „zielony PR” nie istnieje, a poszczególne ekipy traciły nawet te okazje, które same z siebie się pojawiały.
Ciekawym przykładem utraconej szansy są dane porównawcze BP dot. zużycia węgla w Niemczech i w Polsce z dekady 2005-2015 przedstawione w milionach ton oleju ekwiwalentnego (Mtoe). Wynika z nich, że polska energetyka w tym okresie znacznie lepiej wypierała węgiel niż niemiecka. W 2005 roku zużycie węgla w Niemczech szacowało się na 81,3 Mtoe. Przez dziesięć lat zużycie to spadło do poziomu 78,3 Mtoe, czyli o ledwie 4%. Tymczasem w Polsce w 2015 roku zużycie węgla osiągnęło pułap 49,8 Mtoe i spadło w porównaniu do 2005 roku o około 10%. Inną, znacznie ważniejszą i szeroką możliwością wyjścia z wizerunkową ofensywą jest fakt, że w założeniach do PEP2040 kluczową rolę odgrywa energetyka jądrowa, a więc technologia uznana przez IPCC za praktycznie niezbędną do wyhamowania globalnego ocieplenia – w tej kwestii Warszawa mogłaby zawalczyć PR-owo z Berlinem, który walczy z atomem w Europie m.in. poprzez próby wyrzucenia „jądrówek” z agendy inwestycyjnej UE.
Największą jednak niewykorzystaną szansą na zrobienie dobrego, ekologicznego wrażenia jawi się zorganizowany w Katowicach COP24. Ta trwająca dwa tygodnie konferencja była świetną okazją do zaprezentowania przemian (nawet tych planowanych) w polskiej gospodarce. Wtedy na Śląsk – górniczą stolicę kraju – zwrócone były oczy całego świata. Od decyzji zapadających w Katowicach zależał bowiem tok działań klimatycznych realizowanych na podstawie Porozumienia Paryskiego. Niestety, szansa ta została w dużej mierze zmarnotrawiona – zamiast korzystnych dla Polski przekazów w świat poszły m.in. zdjęcia pawilonu z węglem (sic!), który wystawiło miasto Katowice, fragmenty przemówień prezydenta Andrzeja Dudy, który mówił o tym, że polskie złoża tego surowca starczą na 200 lat oraz występ orkiestry górniczej.
Co ciekawe, COP24 chcieli wykorzystać do swych celów Niemcy – delegacja z RFN zamierzała zaprezentować tam rezultat prac tzw. komisji węglowej, czyli plan dekarbonizacji niemieckiej gospodarki. Zamiar ten nie udał się, gdyż komisja nie doszła do porozumienia w odpowiednim terminie i musiała wydłużyć swoje prace, które trwały do końca stycznia 2019 roku.
Bez odpowiedniej „zielonej” polityki wizerunkowej Polsce będzie coraz trudniej odpierać ataki na forum np. Unii Europejskiej, gdzie coraz więcej do powiedzenia mają partie i organizacje prośrodowiskowe, w tym również i takie, które poza ideałami reprezentują też konkretne interesy. Warszawa może stać się dość łatwym celem ataków politycznych, dzięki którym przywódcy państw członkowskich UE będą zabiegać o głosy własnych wrażliwych środowiskowo elektoratów. Kwestia ta może mieć również pewne chociażby dla inwestycji zagranicznych lokowanych nad Wisłą. Biorąc po uwagę obecną popularność protestów konsumenckich, nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której dana grupa organizuje bojkot produktów wytwarzanych w Polsce, z uwagi na wysoką emisyjność gospodarki.
Skuteczny PR można robić dopiero wtedy, gdy wiadomo, co chce się przekazać. W kontekście energetyki dobra polityka wizerunkowa jest zatem bezpośrednio powiązana z ustaleniem trwałego planu transformacji energetycznej Polski.
Transformacja na miarę możliwości
Transformacja energetyczna Polski od co kilku lat przebiega w stanie faktycznej próżni strategicznej. Dotychczasowy dokument będący teoretycznie podstawą działań na polu energetyki, czyli Polityka Energetyczna Polski do roku 2030, nie odzwierciedla już realnego stanu sektora i nie może wypełniać swojej roli. Nowy plan zawarty w PEP2040 (nota bene, przesuwający perspektywę zaledwie o 10 lat do przodu w porównaniu do poprzedniego) cały czas jest niezatwierdzony. Z kolei Krajowy Plan dla Energii i Klimatu (KPEiK), czyli dokument przygotowywany dla Unii Europejskiej na mocy obowiązku wynikającego z prawa unijnego, znajduje się na etapie konsultacji. Sytuacja ta zmieni się wraz z upływem 2019 roku, kiedy najprawdopodobniej zakończą się prace nad tymi dwoma dokumentami. Póki co jednak ostateczny plan transformacji energetycznej pozostaje de facto niewiadomą.
Zanim jednak dojdzie do oficjalnego zatwierdzenia określonej ścieżki przemodelowania polskiego sektora energetycznego, warto wskazać najważniejsze kwestie, jakie warto wziąć pod uwagę przy wdrażaniu w życie przyjętych rozwiązań.
- Przede wszystkim, polscy decydenci nie mogą dłużej uciekać przed otaczającą ich rzeczywistością polityczno-społeczną. Kwestie klimatu i ochrony środowiska stają się dla Europejczyków (w tym także Polaków) sprawami coraz bardziej priorytetowymi; ruchy i partie, dla których sprawy klimatu są priorytetowe w najbliższych latach będą przybierać na sile. Dla Polski jest to istotne zewnętrznie i wewnętrznie. Waga pierwszego aspektu warunkowana jest m.in. coraz bardziej proklimatyczną agendą Unii Europejskiej, która dąży do stanu neutralności klimatycznej do roku 2050. Obojętnie od tego, czy cel ten jest możliwy do osiągnięcia, Warszawa powinna przygotować się na trudne dla niej dyskusje w tej materii.
- Polska – tzw. coal state, który blokuje ważne dla niektórych państw unijne ustalenia – stawia się w roli łatwego celu do politycznego ataku, czego też dokonał niedawno prezydent Francji Emmanuel Macron. Tego rodzaju uderzenia, mogące przysporzyć bijącemu dodatkowego poparcia ze strony elektoratów prośrodowiskowych, będą występować coraz częściej. Z tej perspektywy warto pamiętać, że w niedługim czasie najsilniejszy gospodarczo sąsiad Polski czyli Niemcy może być rządzony przez ekipę, w której dużą rolę mogą odgrywać przedstawiciele partii Zielonych. Podobne napięcia będą też miały miejsce na płaszczyźnie wewnętrznej – nad Wisłę może zawitać wkrótce „zielony” radykalizm, znany m.in. w RFN czy Wlk. Brytanii. Już teraz kwestie ochrony klimatu wyciągają na ulice dziesiątki tysięcy Polaków. Bagatelizowanie tych przemian może być fatalne w skutkach. Próby marginalizowania kwestii klimatycznych i ich zwolenników mogą być skuteczne na krótką metę, ale w dłużej perspektywie będą wzmagały społeczne zainteresowanie materią. Dla obecnej partii rządzącej sytuacja ta oznacza konieczność wypracowania skrzydła „zielonego konserwatyzmu”, mogącego z jednej strony agregować sympatie tych wyborców prawicowych, dla których troska o środowisko jest ważną wartością, z drugiej zaś kontrującego nadmiernie radykalne a tym samym groźne dla polskiej gospodarki postulaty energetyczno-klimatyczne.
- Powyższe warunki zmuszają do zmiany dotychczasowych narzędzi komunikacji, gdyż te nie licują już z powagą sytuacji. Polska musi prezentować swoje „zielone oblicze” dzięki zabiegom PR-owym. Warto w tej kwestii sięgnąć do dorobku państw Europy Zachodniej. Biorąc pod uwagę, że z perspektywy Warszawy, najważniejszą kwestią jest wyzbycie się łatki państwa chcącego pozostać w uzależnieniu od węgla, można przenieść na grunt polski rozwiązania niemieckie. Dobrym pomysłem byłoby powołanie specjalnej komisji złożonej z przedstawicieli rządu, parlamentu, przemysłu, energetyki i organizacji pozarządowych, której celem byłoby opracowanie daty i planu wyjścia z węgla. Ustalenia komisji nie muszą być wiążące, mogą pełnić rolę subsydiarną względem PEP2040 czy KPEiK – ważne jednak, by zademonstrować, że działania w tym zakresie są podejmowane.
- Dla Polski rozmowy o transformacji energetycznej to przede wszystkim kwestia zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego. Polska gospodarka w skali świata jest zbyt małym emitentem, by odgrywać istotną rolę w napędzaniu zmian klimatu. To spostrzeżenie nie jest jednak usprawiedliwianiem stagnacji, a jedynie próbą zwrócenia uwagi na fakt, że Warszawa może sobie pozwolić na ostrożniejszą transformację, wpasowującą się w hasło „just transition”.
- Rząd w Warszawie znajduje się w pewnego rodzaju impasie. W jego obrębie forsowane są dwa modele transformacji – „niemiecki” (OZE + gaz) i „brytyjski” (OZE + gaz + atom). Oba te kierunki mają swoje wady i zalety, zależne od indywidualnych warunków gospodarczych, społecznych, politycznych i geograficznych. Z punktu widzenia Polski bardziej korzystnym rozwiązaniem jest model „brytyjski”, a więc mniej więcej zgodny z profilem zarysowanym w PEP2040. Jego największym atutem jest zwiększona szybkość dekarbonizacji, umożliwiająca istotną redukcję emisji CO2 przy zapewnieniu bezpieczeństwa energetycznego. Ten ostatni aspekt jest szczególnie istotny w kontekście położenia geograficznego Polski. Włączenie energetyki jądrowej do miksu pozwoli uniknąć ponownego uzależnienia od dostaw rosyjskiego gazu, które mogłyby się okazać niezbędne w przypadku stworzenia rozległego sektora OZE stabilizowanego jednostkami na błękitne paliwo. Jednakże brak wiążących decyzji na polu programu jądrowego osłabia pozycję jego zwolenników, dając przy tym wodę na młyn stronie propagującej wzięcie kierunku na źródła odnawialne.
zdjęcie: Elektrownia Bełchatów Morgre
[CC BY-SA 3.0 (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)%5D