Mołdawia: kryzys opcji europejskiej

Ksawery Czerniewicz

  • Obecną sytuację w Mołdawii uznać należy za porażkę polityki Zachodu. Przymykanie oczu na poważne nieprawidłowości i tolerowanie pozornej westernizacji państwa przy zachowaniu najgorszych cech kraju postsowieckiego doprowadziły UE i USA do sytuacji bez dobrego wyjścia. „Mniej złym” rozwiązaniem stało się popieranie oligarchicznych, kleptokratycznych i de facto mafijnych rządów. Poparcie im udzielane może poważnie zaszkodzić Zachodowi w oczach społeczeństwa mołdawskiego
  • „Uczciwą alternatywą” dla do cna skorumpowanych sił prozachodnich stały się siły prorosyjskie. Tymczasem z racji swego położenia Mołdawia ma duże znaczenie strategiczne – głównie jako potencjalny czynnik destabilizacji. Dla Rosji sytuacja w Kiszyniowie jest ważna ze względu na separatystyczne Naddniestrze, dla Kijowa i UE z racji sąsiedztwa z Ukrainą. Rozwój wydarzeń w Kiszyniowie i geopolityczny kurs, jakim będzie szła Mołdawia ma też znaczenie – z racji geografii – dla wszelkich koncepcji integracyjnych kojarzonych z projektem Międzymorza.

  • Na początku roku dobiegły końca sześcioletnie rządy Sojuszu dla Integracji Europejskiej. Obecny rząd i popierająca go większość łączy część poprzedniej koalicji z częścią komunistów. Nie ma już w nim prozachodnich, prawicowych elementów, które w największym stopniu odpowiadały dotychczas za kształtowanie polityki zagranicznej.
  • Od 1 stycznia do 31 grudnia 2015 roku Mołdawia miała pięć rządów. W większości o charakterze tymczasowym, bez możliwości wprowadzania reform i podejmowania strategicznych decyzji. Niestabilność polityczna negatywnie wpłynęła na i tak jedną z najbiedniejszych w Europie gospodarek. PKB spadł w 2015 r. o dwa procent. Eksport spadł o 16 proc., a import o 25 proc. w porównaniu do roku 2014.
  • Faktycznym władcą państwa został oligarcha Vlad Plahotniuc. Ma już pełnię władzy nie tylko ustawodawczej, ale i wykonawczej. Kontroluje też większość sądownictwa. Przy jednoczesnej dominacji w mediach daje to Plahotniucowi ogromną przewagę nad rywalami.
  • Opozycja jest podzielona i na obecnym etapie niezdolna do wymuszenia na rządzie przedterminowych wyborów. Takim scenariuszem nie jest też zainteresowany Zachód, który woli niedoskonałe z jego punktu widzenia rządy deklarującego utrzymanie zachodni kurs oligarchy niż przejęcie władzy przez prorosyjską lewicę.
  • Rosja nie dąży do „Majdanu” w Kiszyniowie. Większość ludzi demonstruje przeciwko korupcji, a nie integracji z Europą. Moskwa jest też zbyt słaba ekonomicznie i zbyt zaangażowana politycznie na innych frontach, by otwierać nowy w Mołdawii. Obecnie więc gra na przedłużanie kryzysu i długoterminowo na zmianę nastrojów geopolitycznych Mołdawian.
  • Z racji swego położenia Mołdawia ma duże znaczenie strategiczne – głównie jako potencjalny czynnik destabilizacji. Dla Rosji sytuacja w Kiszyniowie jest ważna ze względu na separatystyczne Naddniestrze, dla Kijowa i UE z racji sąsiedztwa z Ukrainą. Rozwój wydarzeń w Kiszyniowie i geopolityczny kurs, jakim będzie szła Mołdawia ma też znaczenie – z racji geografii – dla wszelkich koncepcji integracyjnych kojarzonych z projektem Międzymorza.

Wiosną 2009 roku tłum demonstrantów szturmem wziął budynki parlamentu i administracji prezydenta w Kiszyniowie. Obalono rządy komunistów, a władzę przejął Sojusz dla Europejskiej Integracji (AIE) – koalicja kilku partii określających się jako centrowe i centroprawicowe, liberalne gospodarczo oraz zdecydowanie prozachodnie w programie polityki zagranicznej. Tak zaczęły się długie jak na postsowieckie uwarunkowania proeuropejskie rządy, deklarujące chęć głębokich reform i dążenia do integracji z Unią Europejską. Do niedawna kraj pokazywał najwyższe tempo zbliżenia do UE, zwłaszcza w ramach Wschodniego Partnerstwa. Mołdawia była pierwszym krajem WNP, któremu przyznano reżim bezwizowy z Unią. Ale z perspektywy czasu widać wyraźnie, że było to bardziej zasługą europejskich partnerów, niż realnych wewnętrznych przekształceń. Przez wszystkie te lata Zachód nie chciał widzieć złych stron rządów AIE, entuzjastycznie europejską retorykę rządów w Kiszyniowie przyjmując za realne działania.

Jednak po siedmiu latach trudno mówić o sukcesie, wypada raczej stwierdzić, że ten eksperyment nie udał się. Chyba nikomu jeszcze w byłym Związku Sowieckim nie udało się tak bardzo zdyskredytować proeuropejskiego programu i zachodnich haseł, jak zrobiła ta „europejska” koalicja w Kiszyniowie. Niektórzy będą się upierali, że znów potwierdza się, iż formalne, automatyczne kopiowanie zachodnich mechanizmów i wzorców na grunt postsowiecki nie może się udać. Ale trudno się z tym zgodzić. Przykład Gruzji z czasów Micheila Saakaszwilego pokazuje bowiem, że jest możliwe wykorzenienie dużej części dawnych nawyków – ale potrzeba determinacji, pomysłu i umiejętności aplikowania zachodnich lekarstw wschodniemu pacjentowi. W Mołdawii tego nie było. Nie było tam nawet poważnych prób reformowania państwa, mimo że Mołdawia była pod pewnymi względami w dużo lepszej sytuacji, niż choćby Ukraina czy Białoruś. Składało się na to sąsiedztwo z historycznie, językowo i kulturowo bliską Rumunią, świeżo upieczonym członkiem UE i NATO, silne proeuropejskie nastroje elit i zwykłych ludzi, znajomość realiów życia w Unii setek tysięcy mołdawskich gastarbeiterów. Oczywiście były też przeszkody na drodze do UE: konflikt w Naddniestrzu i duża liczba zarobkowych migrantów w Rosji.

Podział łupów

Problemem była od początku sama koalicja – z zewnątrz wydająca się idealnie prozachodnią, ale wewnątrz pełna typowych dla postsowieckiej polityki wad. Partia Liberalno-Demokratyczna, Partia Demokratyczna, Partia Liberalna – te pięknie brzmiące nazwy przykrywały brak pełnowartościowego programu i sprecyzowanej ideologii. Ugrupowania były typowymi ugrupowaniami wodzowskimi, sponsorowanymi przez oligarchów. Nic dziwnego, że państwo potraktowały jako łup. Podział stanowisk i wszelkich fruktów wynikających ze sprawowania władzy scementował trzy partie lepiej, niż formalnie będący podstawą ich sojuszu proeuropejski program. Niestety od początku koalicja wstrząsana była wewnętrznymi sporami, których efektem było – i to niemal od początku – siedem burzliwych lat w mołdawskiej polityce. W czterech kolejnych wyborach parlamentarnych (w tym dwóch przedterminowych) proeuropejskie partie jeszcze jakoś były w stanie zebrać konieczną liczbę głosów, by mieć większość. Zaraz potem jednak zaczynały się zakulisowe gry i publiczne skandale, zaś głosów często trzeba było szukać wśród opozycji. Miarą wewnętrznej rywalizacji w AIE było to, że koalicja przez trzy lata (sic!) nie była zdolna wybrać – w zdominowanym przez siebie parlamencie – prezydenta.

To, co jednak najbardziej bulwersowało mieszkańców kraju, którego jedna czwarta populacji wyjechała za chlebem za granicę, to korupcja. Za ilustrację stopnia finansowych przekrętów niech posłużą dwie afery z 2014 roku: jedna bardzo głośna, druga nie tak jednoznaczna, ale lepiej oddająca korupcyjne schematy funkcjonujące w Mołdawii. Zacznijmy od drugiej.

Aż 80 proc. zużywanej w Mołdawii energii elektrycznej pochodzi z hydroelektrowni Cuciurgan położonej w separatystycznym Naddniestrzu. Obiektem zarządza rosyjski państwowy koncern Inter RAO poprzez spółkę zależną MoldGRES. Bezpośrednio od niej prąd kupował państwowy koncern mołdawski Energocom. Pod koniec 2014 roku pojawił się jednak pośrednik – EnergoKapital, anonimowa spółka z siedzibą w Naddniestrzu. Nie ulega wątpliwości, że powstała właśnie w tym jednym celu – kontrakt z mołdawskimi Energocomem zawarła bowiem zaledwie 1,5 miesiąca po powstaniu. W październiku ub.r. umowa została przedłużona o kolejne pół roku. EnergoKapital zarabia rocznie na pośrednictwie ok. 160 mln dolarów. Mołdawski resort gospodarki twierdzi, że nie brał udziału w negocjacjach z EnergoKapital, sprawą zajęły się zaś służby specjalne. Nic się jednak nie zmieniło przez przeszło rok. Mołdawski wiceminister gospodarki kilka miesięcy temu powiedział, że to naddniestrzańscy separatyści narzucili Kiszyniowowi pośrednika po tym, jak Ukraina ograniczyła dostawy pod koniec 2014 r. Na wprowadzeniu pośrednika na pewno zarabiają jacyś ludzie z Naddniestrza, na pewno też z Inter RAO, i niemal na pewno ktoś z Mołdawii. Przypomina to schemat doskonale znany z importu rosyjskiego gazu na Ukrainę (pośrednicy EuralTransGaz czy RosUkrEnergo). Tymczasem od listopada ceny prądu w Mołdawii wzrosły aż o 37 proc.

Ale to inna afera uderzyła w Mołdawian dużo boleśniej. Na początku maja 2015 r. ujawniono, że w listopadzie 2014 roku z państwowego banku oszczędnościowego oraz prywatnych banków Unibank i Social Bank zniknęło ponad 1,5 mld dolarów, czyli ca., bagatela, 13 proc. PKB Mołdawii. Z poufnego raportu firmy konsultingowej Kroll wynika, że środki te wyprowadzono za pomocą serii fałszywych pożyczek i ustawionych transferów. Poprzez sieć rosyjskich spółek i fikcyjnych firm z siedzibą w Wielkiej Brytanii fundusze miały trafić do łotewskich banków. Stojący za wyprowadzeniem tych ogromnych środków ludzie wykorzystali mechanizmy, dzięki którym, jak się ocenia, przez mołdawskie banki wyprowadzono w latach 2010-2014 nawet ok. 20 mld dolarów z Rosji. Skandal bankowy zaostrzył kryzys gospodarczy w Mołdawii związany z rosyjskimi kontrsankcjami wobec Zachodu i konfliktem zbrojnym na wschodniej Ukrainie, które same w sobie osłabiły mołdawską walutę, obniżając poziom życia wielu mieszkańców. Ujawniona afera stała się katalizatorem gwałtownego wzrostu niezadowolenia z rządów koalicji i jednym z bezpośrednich powodów wybuchu społecznego niezadowolenia i wyjścia ludzi na ulice.

Wojna Vladów

Od początku rządów prozachodniej koalicji dominowały w niej dwie partie, którymi twardą ręką rządziły dwie silne osobowości. Vlad Filat – Partią Liberalno-Demokratyczną (PLDM), zaś Vlad Plahotniuc – Partią Demokratyczną (PD). Trzeci koalicjant – Partia Liberalna (PL) Mihaia Ghimpu sprzymierzyła się z Plahotniucem. Partie te podzieliły się państwem i mediami, ale też równocześnie ze sobą rywalizowały. W efekcie przez siedem lat rządów proeuropejskiej koalicji nie zmieniło się zbyt wiele. Polityka nadal pozostaje skorumpowana i bezideowa, społeczeństwo nie kontroluje rządzącej elity i w dużej części daje się manipulować. Za przykład niech posłuży postać młodego milionera Ilana Shora. Choć wraz z V. Filatem miał być głównym winowajcą afery bankowej, w samym apogeum afery wybrano go na mera jednego z miast. Sam Filat wylądował za kratami, co nie jest jednak dowodem zmiany standardów, ale raczej wynikiem politycznej zemsty ze strony jego politycznych przeciwników. Konkretnie zaś wynikiem wpływów, jakie uzyskał Plahotniuc, a które wykorzystał – pod pretekstem (selektywnie prowadzonej) walki z korupcją – do zniszczenia głównego rywala politycznego.

Choć obecnie Partia Demokratyczna jest dopiero czwartym pod względem wielkości ugrupowaniem w parlamencie, to faktycznie rządzi Mołdawią – za nią bowiem stoi najpotężniejszy oligarcha, czyli Vlad Plahotniuc. W poprzedniej dekadzie kierował on jedną z największych firm importu i sprzedaży produktów naftowych AO Petrom Moldova. Jednocześnie był wiceprzewodniczącym rady nadzorczej dużego banku Victoriabank, a od 2006 roku przez pięć lat był jego prezesem. Według nieoficjalnych danych Plahotniuc jest też właścicielem spółki ubezpieczeniowej Asito, najbardziej luksusowego hotelu w kraju – Nobil, hotelu Codru, szeregu biurowców w stolicy, w tym Global Business Centre, dużych działek ziemi w centrum Kiszyniowa, wielu kawiarni i restauracji. Oficjalnie włada też dwoma holdingami medialnymi. W skład jednego (General Media Group) wchodzą cztery kanały telewizyjne o ogólnokrajowym zasięgu (Prime TV, Publika TV, Kanał 3, Kanał 4), drugiego – dwie stacje radiowe. Ogółem Plahotniuc kontroluje ok. 70 proc. rynku mediów w Mołdawii.

Pod koniec 2010 r. Plahotniuc na poważnie wszedł do polityki, stając się głównym sponsorem PD. Niemal od razu dostał stanowisko wiceszefa partii, dostał się do parlamentu i został jego pierwszym wiceprzewodniczącym. Następne pięć lat upłynęło pod znakiem wojny z Filatem. Ten polityk i równocześnie również oligarcha w pierwszej fazie rządów koalicji AIE cieszył się największymi wpływami. W latach 2009-2013 stał na czele rządu, a potem – do 2015 – kierował największą partią koalicji. PLDM była przez te lata najbardziej reformatorskim ugrupowaniem, dającym też stabilizację prozachodnim rządom. Sam Filat nie ukrywał zdecydowanego poparcia dla zbliżenia Mołdawii z USA i NATO. To on też dopiął zawarcia z UE umowy stowarzyszeniowej.

Skuteczniejszy okazał się jednak ostatecznie Plahotniuc. Powoli spychał Filata na margines, nie unikając przy tym taktycznych porozumień z opozycyjnymi komunistami i socjalistami. W łonie koalicji miał wiernego sojusznika w Partii Liberalnej. Ugrupowanie Ghimpu zdecydowało się przyłączyć do walki z PLDM, bo rywalizowało z partią Filata o ten sam elektorat. Wspólnie z lewicową opozycją i z PL Plahotniuc najpierw usunął ze stanowiska, a potem doprowadził do aresztowania premiera Filata, wreszcie obalił kolejnego premiera z PLDM, Valeriu Streleţa. Dysponując czwartą pod względem wielkości frakcją, Plahotniuc zdominował dzięki politycznym intrygom parlament – symbolem tego było objęcie w styczniu 2015 roku stanowiska przewodniczącego parlamentu przez Andriana Candu (chrzestnego syna Plahotniuca).

Imperium Plahotniuca

Genezy tej nadzwyczajnej skuteczności oligarchy szukać należy w pierwszej umowie koalicyjnej i podziale wpływów w strukturach państwa. Partia Demokratyczna dostała najważniejsze organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości, co w takim kraju jak Mołdawia jest politycznym atutem nie do przecenienia. PD przejęła kontrolę nad Prokuraturą Generalną, Narodowym Centrum do Walki z Korupcją, Służbą Informacji i Bezpieczeństwa (służbą specjalną), Narodową Komisją Integralności (organem zajmującym się sprawdzaniem podejrzeń o konflikt interesów urzędników). PD otrzymała też rządowe centra telekomunikacji i gromadzenia danych, ministerstwo gospodarki, a przez sojuszników większość organów regulacyjnych i nadzorujących rynek. Jedynym ważnym wyjątkiem była służba celna. Ludzie Plahotniuca kontrolują energetykę, handel metalami, telekomunikację. Zgodnie z umową koalicyjną Narodowy Bank Mołdawii przypadł PL, ale de facto też trafił pod kontrolę Plahotniuca. Warto pamiętać, że bank centralny to jeden z głównych winowajców afery bankowej – to on powinien zapobiec lub wyjaśnić kradzież ponad miliarda dolarów. Kontrola nad tymi sektorami działania państwa umożliwiła stałe umacnianie pozycji Plahotniuca.

Przede wszystkim jednak oligarcha zdobył faktyczny monopol na prowadzenie walki z korupcją. Problem w tym, że ścigano korupcję, ale tylko w szeregach jednej partii – PLDM. Zdobywane przez służby materiały wideo i audio kompromitujące Filata i ministrów z PLDM „wyciekały” następnie do mediów Plahotniuca. Filat dwukrotnie próbował pozbyć się Partii Demokratycznej z koalicji i rządu, ale za każdym razem ustępował pod groźbą ataku instytucji kontrolowanych przez Plahotniuca i kampanii medialnej imperium oligarchy. W 2013 roku służby „najechały” na biura Filata i przeszukały jego dom, zmuszając premiera do dymisji groźbą aresztowania i skazania. Do więzienia trafiło wówczas kilku krewnych i przyjaciół Filata, który naiwnie, jak pokazała nieodległa przyszłość, zawarł nieformalny pakt o nieagresji z Plahotniucem – na czele rządu stali inni politycy z wciąż największej PLDM, zaś sam Filat pozostawał tylko jej przewodniczącym. Jednak Plahotniuc kontynuował operację niszczenia rywala.

W czerwcu 2015 r. w wyborach lokalnych PD i PLDM zanotowały podobne wyniki. Wówczas Plahotniuc złamał umowę przedwyborczą i jego partia w wielu miastach i rejonach poszła na sojusz z innymi ugrupowaniami, w efekcie czego szefami rad i merami zostali ludzie PD, a nie PLDM. Do ostatniej odsłony wojny Plahotniuca z Filatem doszło na jesieni 2015 r. 14 października Filat nieoczekiwanie zażądał dymisji prokuratora generalnego Corneliu Gurina – oskarżając go (słusznie) o wykonywanie politycznych zleceń Plahotniuca i niszczenie PLDM. Nazajutrz parlament uchylił Filatowi immunitet, a prokuratura natychmiast aresztowała pod zarzutami korupcyjnymi (afera bankowa). Szybkie pozbycie się Filata z parlamentu zapewnili chrześniak Plahotniuca, czyli spiker parlamentu Andrian Candu oraz matka chrzestna Plahotniuca Raisa Apolschii, kierująca parlamentarną komisją sprawiedliwości.

Filat zdążył jeszcze oddać przewodniczenie partii swojemu najbliższemu współpracownikowi Valeriu Streleţowi (od 31 lipca 2015 premierowi). Mimo tak jawnej wrogości pozostałych koalicjantów, PLDM pozostała w rządzie. Streleţ uznał jednak aresztowanie Filata za wypowiedzenie wojny. Było już jednak za późno. 29 października PD znów wspólnie z opozycyjnymi komunistami i socjalistami zebrała 65 głosów w 101-osobowym parlamencie by usunąć premiera Streleţa. Za tym automatycznie poszedł upadek całego rządu. Zgodnie z konstytucją termin przedstawienia parlamentowi kandydata na nowego szefa rządu mijał 14 stycznia 2016. A nominat powinien przedstawić skład rządu parlamentowi do aprobaty do 29 stycznia. Niedotrzymanie jednej z tych dwóch dat oznaczało rozwiązanie parlamentu i nowe wybory.

Dzięki takiemu biegowi wydarzeń Plahotniuc przejął dwa ostatnie ważne stanowiska w państwie, należące do PLDM: ministra spraw wewnętrznych i premiera (w tym wypadku p.o. został polityk sprzymierzonej z PD Partii Liberalnej). Po jesiennych roszadach Plahotniuc przejął też resort sprawiedliwości i resztę systemu sądowniczego z Sądem Konstytucyjnym na czele, gdzie sześciu członków Sądu Konstytucyjnego zostało wybranych przez trzy rządzące partie – po dwóch wskazanych przez każdą, co w efekcie oznacza, że większość ma Plahotniuc (2 kandydatów PD plus 2 kandydatów sojuszniczej PL). Co więcej, przewodniczący Sądu Alexandru Tănase, pierwotnie wskazany przez PLDM, zerwał z tą partią i został politycznym „wolnym strzelcem”. Pozostaje miejsce szóste, zgodnie z umową przypadające PLDM, które nie jest obsadzone, bo PD i PL blokują nominację. W efekcie Plahotniuc wykorzystuje do politycznej walki także Sąd Konstytucyjny, który 29 grudnia ub.r. zobowiązał prezydenta do przedstawienia parlamentowi kandydata na premiera, którego wskaże większość parlamentarna.

Gra o premiera

Po rozprawie z PLDM przed Plahotniucem droga do premierostwa stała otworem. W połowie grudnia pojawiły się informacje, że PD wysunie jego kandydaturę. Jednak bezpartyjny prezydent Nicolae Timofti nie uległ presji i 21 grudnia przedstawił parlamentowi kandydaturę Iona Sturzy (premiera w 1999). Na reakcję Plahotniuca nie trzeba było czekać długo. Jeszcze tego samego dnia z frakcji komunistów (21 ludzi) wyszło 14 deputowanych, którzy ogłosili zamiar współpracy z PD. Pozostałych siedmiu – z Vladimirem Woroninem na czele – nie zdecydowało się na taki krok, ale też, co charakterystyczne – nie potępili swych kolegów za sojusz z PD.

W efekcie powstała w parlamencie Platforma Socjaldemokratyczna złożona z 35 deputowanych (20 z PD, 14 b. komunistów, 1 niezależny). Wciąż jednak brakowało do większości 16 głosów, a w przypadku poparcia ze strony PL – trzech. 29 grudnia Sąd Konstytucyjny na wniosek grupy parlamentarzystów z Platformy Socjaldemokratycznej orzekł, że jeśli w parlamencie będzie oficjalnie sformowana większość, to prezydent powinien wysunąć kandydaturę premiera popieraną właśnie przez tą większość. Najpierw trzeba było jednak rozprawić się z kandydatem Sturzą – i na to Plahotniuc znalazł sposób. Głosowanie nad proponowaną przez prezydenta kandydaturą miało się odbyć 4 stycznia 2016. Jednak na posiedzenie parlamentu przyszło tylko 47 deputowanych czyli o czterech za mało, by było kworum do rozpatrzenia kandydatury. Plahotniuc zyskał więcej czasu na zbudowanie większości, która przegłosuje kandydata, który będzie mu odpowiadał. 10 stycznia Partia Liberalna ogłosiła, że poprze każdego kandydata PD. Tak jak w przypadku komunistów, o których połączeniu z PD mówiono od dawna, decyzja PL nie była żadnym zaskoczeniem. Liberałowie od dawna byli sojusznikami PD w łonie koalicji. PL bała się jednak negatywnej reakcji własnego prawicowego elektoratu na sojusz z komunistami. Gdy ci stali się „socjaldemokratami” problem zniknął. To dało kolejne 13 głosów. Plahotniuc miał więc w tym momencie 47 deputowanych. Do tego doszło dwóch „niezależnych”. Brakowało już tylko dwóch głosów. Brakujące głosy zdobyto uderzając celnie w największego wroga Plahotniuca, czyli liberalnych demokratów. 11 stycznia siedmiu deputowanych PLDM ogłosiło, że poprą kandydata PD. Liderzy Partii Liberalno-Demokratycznej Streleţowi zostało już tylko 12 szabel, w tym puste miejsce po aresztowanym Filacie. Tego samego dnia, 11 stycznia formalny przywódca Partii Demokratycznej Marian Lupu ogłosił, że powstała nowa większość, która wysunie kandydata na premiera. Stworzyło ją 56 deputowanych: 35 z Platformy Socjaldemokratycznej, 13 z PL, a także siedmiu z PLDM, którzy ogłosili swoją secesję z tej frakcji. Wśród potencjalnych kandydatów na premiera wymieniano najczęściej Vlada Plahotniuca, Mariana Lupu oraz Andriana Candu. 13 stycznia ogłoszono, że będzie to ten pierwszy, który wrócił też formalnie do PD, zostając jej wiceszefem.

Tego samego dnia w Kiszyniowie odbyły się dwa wielkie wiece: za i przeciwko Plahotniucowi, zaś prezydent Timofti spotkał się z przedstawicielem UE w Mołdawii oraz z ambasadorem Niemiec. Obaj mieli zapewnić o pełnym poparciu dla prezydenta, dali mu gwarancje bezpieczeństwa i kategorycznie wystąpili przeciw kandydaturze Plahotniuca. Uchodzący dotychczas za politycznego słabeusza Timofti rozesłał pod koniec dnia komunikat w którym napisano, że „korzystając z konstytucyjnego prawa do oceny jakości, kompetencji, doświadczenia i możliwości kandydata na stanowisko premiera, prezydent informuje o swej decyzji odrzucenia kandydatury Vladimira Plahotniuca na stanowisko premiera”. Co więcej, w oświadczeniu była mowa o tym, że „prezydent uważa, iż istnieją uzasadnione podejrzenia, iż pan Plahotniuc nie odpowiada kryteriom nieprzekupności i uczciwości, koniecznym dla jego nominowania na stanowisko premiera”. Sytuacja oligarchy zaczęła się komplikować – tego dnia sześciu z siedmiu liberalnych demokratów, którzy podpisali 11 stycznia deklarację o utworzeniu większości w parlamencie, publicznie ogłosiło, że nie poprą kandydatury Plahotniuca. Wtedy prezydent sprytnie zaproponował wszystkim przedstawicielom większości parlamentarnej złożenie podpisów pod deklaracją o utworzeniu koalicji i wysunięciu kandydatury Plahotniuca. Partia Demokratyczna musiała odmówić – wszak nie było większości. Timofti poszedł za ciosem – późnym wieczorem podpisał dekret o wysunięciu kandydatury sekretarza generalnego swojej administracji, byłego szefa stołecznej adwokatury i byłego ministra sprawiedliwości (1998-1999) Iona Păduraru. Prezydent argumentował to brakiem większości parlamentarnej do wystawienia kandydata. Timofti wyraźnie próbował manewru, który doprowadziłby do rozwiązania parlamentu i wyborów przedterminowych – co zresztą zauważył Lupu. Păduraru od początku nie miał bowiem szans – od razu zapowiedziały, że go nie poprą Partia Demokratyczna i Partia Socjalistów, czyli już w sumie 59 deputowanych. Choć oba ugrupowania miały różne motywacje. Plahotniuc chciał mieć swojego premiera, zaś lider socjalistów Igor Dodon powiedział „nie”, bo od dawna dąży do rozwiązania parlamentu wybranego na jesieni 2014. Zagrywka Timoftiego była zaskakująca o tyle, że przez niemal całe cztery lata kadencji zgodził się być figurantem na urzędzie, a i pozycja prezydenta w konstytucji jest słaba. Ten manewr okazał się skuteczny połowicznie – Plahotniuc zrozumiał, że nie ma szans by osobiście przejąć kierowanie rządem. Ale oligarcha dopiął ostatecznie swego, forsując na premiera polityka z PD.

Rząd Filipa

W ostatniej chwili Plahotniuc przechwycił polityczną inicjatywę, zebrał większość parlamentarną i wysunął nowego kandydata. W kilka godzin Păduraru zrezygnował, a Timofti oficjalnie wniósł do parlamentu kandydaturę Pavla Filipa, od 2011 r. ministra technologii informacyjnych i komunikacji. Dlaczego prezydent ustąpił? Jedna z wersji mówi, że Păduraru figuruje w zeznaniach biznesmena Ilana Shora w związku z aferą bankową i sprawą Filata. Znaczenie musiała mieć też postawa krajów zachodnich. Wcześniej zasygnalizowały zdecydowane weto wobec kontrowersyjnego Plahotniuca, ale już wobec innego kandydata PD nie miały zastrzeżeń, uznając za najważniejsze zachowanie stabilności i kontynuacji. 18 stycznia przebywająca z wizytą w Bukareszcie Victoria Nuland, odpowiadająca w Departamencie Stanu za Europę Wschodnią, oznajmiła, że Waszyngton popiera pojawienie się w parlamencie mołdawskim większości chcącej sformować „proeuropejski” rząd. USA wybrały kontynuację, choćby tylko i formalną, prozachodniego kursu Mołdawii, niż możliwość jej zmiany po przyspieszonych wyborach.

Plahotniuc zneutralizował prezydenta, uzyskał aprobatę Zachodu, sformował większość, jedyne ryzyko wiązało się z napiętą sytuacją na ulicach Kiszyniowa, gdzie demonstrowały wielotysięczne tłumy. Dlatego spiker parlamentu Andrian Candu 20 stycznia nieoczekiwanie ogłosił, że już za kilka godzin deputowani zbiorą się na posiedzenie. Opozycja natychmiast zareagowała wezwaniem zwolenników do przyjścia pod parlament. Zanim jednak tam doszli, nowy rząd został już powołany. Filip musiał ogłaszać jego skład i program z sali, bo trybunę zablokowali opozycyjni socjaliści. Z uzyskaniem większości problemów jednak nie było. Za powołaniem Filipa głosowało 57 na 101 deputowanych: Partia Demokratyczna (22) i Partia Liberalna (13), 14 renegatów z Partii Komunistycznej i ośmiu z PLDM. Wszystko zajęło raptem pół godziny – pominięto prezentację programu oraz część posiedzenia, w której deputowani zadają kandydatowi na premiera pytania, a ten na nie odpowiada. Uroczystość zaprzysiężenia rządu Pavla Filipa, na którą nie wpuszczono dziennikarzy, odbyła się pod osłoną policji w nocy, w rezydencji prezydenta.

Większość parlamentarna nie jest szczególnie bezpieczna – wystarczy utrata siedmiu głosów i pojawi się problem. Plahotniuc jest jednak silny słabością rywali. Parlamentarna opozycja dzieli się na dwa obozy. Silniejszy – prorosyjski – tworzy 24 socjalistów i siedmiu komunistów (tzw. Czerwona Lewica). Słabsza jest opozycja prozachodnia – składa się z 11 liberalnych demokratów pod wodzą byłego premiera Streleţa oraz dwóch deputowanych Grupy Iurie Leancy.

Zaprzysiężenie nowego gabinetu zakończyło kryzys rządowy – od końca października 2015 r. Mołdawia była bez premiera. Jest też ukoronowaniem długiego procesu przejmowania pełni władzy przez Plahotniuca. Powołanie rządu Pavla Filipa ugruntowuje dominującą pozycję oligarchy na mołdawskiej scenie politycznej. Filip jest jednym z jego najbliższych współpracowników, w pełni od niego zależnym. Zanim został ministrem, zajmował się działalnością biznesową. Kluczowe ministerstwa w nowym rządzie dostały osoby powiązane z Plahotniucem lub technokraci bez zaplecza politycznego. Jednym z pierwszych najważniejszych zadań Filipa jest względne uspokojenie sytuacji w kraju. Premier działa tu dwutorowo. Z jednej strony odrzuca postulaty opozycji przeprowadzenia wcześniejszych wyborów („Politycy przez cztery miesiące zajmowaliby się swoją kampanią wyborczą i jest możliwe, że Mołdawia nie byłaby w stanie w ciągu czterech miesięcy wypłacać pensji i emerytur”) i ostrzega demonstrantów przed blokowaniem dróg („Wszelkie działania, które można uznać za naruszenie prawa, będą karane”). Z drugiej wykonał kilka populistycznych ruchów, m.in. obniżył ceny paliwa i gazu. Obiecał też wzrost emerytur, podwyżki mają dostać nauczyciele i lekarze. Zdymisjonowano niepopularnych szefów inspekcji podatkowej i służby celnej (choć akurat obaj byli związani z PLDM).

Uliczne protesty

Pierwsze duże demonstracje miały miejsce po ujawnieniu afery bankowej wiosną 2015 r. Mołdawianie domagali się dogłębnego śledztwa w sprawie zniknięcia z mołdawskich banków, w niewyjaśniony nadal sposób, przed wyborami w 2014 roku równowartości jednej ósmej PKB kraju. Demonstranci protestowali przeciw obniżeniu standardu życia i uznając, że proeuropejskim ugrupowaniom nie udało się zrealizować koniecznych reform. Od jesieni 2015 r., wraz z kolejnymi etapami zawłaszczania państwa przez Plahotniuca, uliczny ruch protestu nabierał rozpędu – przy czym był jednak– co charakterystyczne, podzielony. Pod koniec września 2015 powstały w Kiszyniowie dwa miasteczka namiotowe. Zorganizowane i systematyczne protesty zainicjowała prozachodnia opozycja zbierająca się w ruchu Platforma „Godność i Prawda” (DA) podkreślająca odrębność od zużytych partii koalicji AIE. Prorosyjscy socjaliści i Nasza Partia poszły za nią z własnymi protestami, od września 2015 r. powtarzając taktykę Platformy. Wszyscy atakowali to samo: wszechobecną korupcję, oligarchię i „uzurpację władzy” przez oligarchę

Równoległe, ale oddzielne protesty, odbywały się do 20 stycznia br. Tego dnia większość parlamentarna w sposób budzący ogromne kontrowersje przeforsowała nowy rząd Pavla Filipa. Tłum zareagował gwałtownie – ludzie wtargnęli do parlamentu, doszło do starć z milicją. Sytuację uspokoiło przybycie liderów obu nurtów opozycji. Postanowili oni połączyć siły, choć nie da się nie zauważyć, że wymusiło na nich ten krok wcześniejsze spontaniczne połączenie sił ich zwolenników atakujących parlament.  24 stycznia w Kiszyniowie proeuropejska i prorosyjska opozycja zorganizowały wspólną kilkudziesięciotysięczną demonstrację. Plahotniucowi udało się „zjednoczyć” praktycznie wszystkie grupy społeczne po raz pierwszy od 1991 r. Mołdawię charakteryzują bowiem od ćwierć wieku głębokie podziały na ludność rosyjskojęzyczną i rumuńskojęzyczną, na socjalistów i komunistów oraz demokratów uważających się za prawicę. Ludzi z sentymentem odnoszących się do sowieckiego dziedzictwa i tych zdecydowanie je odrzucających. Zwolenników integracji europejskiej i zwolenników projektu eurazjatyckiego. Zwolenników drogi mołdawskiej i „unionistów” chcących zjednoczenia z Rumunią.

Trzech tenorów

Obecna opozycja sięgająca po narzędzie ulicznego poparcia składa się z trzech politycznych sił, jednej prozachodniej i dwóch prorosyjskich.

Poza parlamentem powstają trzy ośrodki prozachodniej prawicy konkurencyjnej dla skompromitowanych PD i PL oraz rozbitej PLDM. Jedną partię buduje była minister edukacji Maja Sandu, i to na nią podobno chcą postawić Stany Zjednoczone. Drugie ugrupowanie chce budować biznesmen i były premier Ion Sturza, który niedawno – zapewne nie bez związku z tymi planami politycznymi – złożył wizytę w Berlinie. Najsilniejszym jednak i najbardziej „nowym” ugrupowaniem jest Platforma Obywatelska „Godność i Prawda” (Demnitate şi Adevăr – DA). Zaczynała jako demonstracyjnie apolityczny projekt. W grudniu jednak na bazie ruchu powstała partia. DA to rumuńskojęzyczne, prozachodnie, centroprawicowe ugrupowanie. Czołowe role odgrywają w nim zarówno starzy dysydenci z Frontu Ludowego z lat 1989-1991, jak i młodzi blogerzy oraz studenci. Dynamicznego lidera znaleźli w osobie Andreia Năstase. Spotkanie z  z ambasadorem USA Jamesem D. Pettitem w lutym Năstase przedstawia jako wyraz poparcia amerykańskiego dla DA i osobiście jego samego. Zachód może wykorzystywać DA do wywierania wpływu na Plahotniuca, problem w tym, że i ten nowy projekt nie jest wolny do typowych dla mołdawskiej sceny politycznej przypadłości. Sponsorami DA są bracia Viktor i Vionel Copa, biznesmeni mieszkający obecnie w Niemczech o wątpliwej reputacji.

Jeszcze większe kontrowersje budzi postać innego biznesmena, Renato Usatiego, lidera Naszej Partii (Partidul Nostru – PN). To typowe dzieło politycznej inżynierii, ugrupowanie stworzone do wykonania konkretnego zadania, które potem znalazło nowe cele, nieco zmieniając program i retorykę. W 2014 r. był to projekt polityczny Rosji, a posłużył jako jedno z narzędzi Plahotniuca do zniszczenia Filata i jego Partii Liberalno-Demokratycznej w 2015 r. Później co prawda PN zwróciła się przeciwko oligarsze, ale nie jest pewne, czy nie był to ruch jedynie taktyczny.  Sam Renato Usatîi to biznesmen z niejasną przeszłością i związkami z Rosją, świeżo upieczony (od lipca ub.r.) mer „północnej stolicy” Mołdawii, czyli miasta Bielce. Słynie ze skandalicznych wypowiedzi i publicznego wyciągania kompromitujących materiałów na rywali, m.in. z podsłuchów i nagrań wideo. Ze względu na metody działania nazywany jest „mołdawskim Żyrinowskim”. W 2014 roku Usatîi na kilka miesięcy uciekł do Rosji, po tym, jak jego pierwszej partii Ojczyzna zabroniono startu w wyborach. Przez długi okres czasu władze odmawiały rejestracji jego politycznych projektów, aż w końcu w 2015 r. zarejestrował Naszą Partię, która odniosła sukces w wyborach lokalnych w czerwcu 2015: jej kandydaci wygrali wybory na mera w 12 miastach (najlepszy wynik).

PD i Nasza Partia współpracowały w wyborach parlamentarnych (listopad 2014) i lokalnych (czerwiec 2015). Usatîi odegrał też rolę detonatora kryzysu, który dał pełnię władzy Plahotniucowi. W maju 2014 r. jako pierwszy powiedział w telewizji o korupcyjnych schematach, którymi wypływają środki z bankowego systemu Mołdawii. Ale dopiero po roku rozniecono płomienie skandalu. Usatîi tylko dolewał oliwy do ognia. W październiku 2015 r. ujawnił zapisy rozmów telefonicznych, z których wynikało, że za kradzieżą ponad 1 mld USD z Narodowego Banku Mołdawii stali biznesmen Ilan Shor i lider PLDM Vlad Filat.

Partia Socjalistyczna (PSRM) z kolei to główne ugrupowanie opozycji parlamentarnej zaś Nasza Partia (PN) – największe pozaparlamentarnej. Obie partie są lewicowe, prorosyjskie i mają mieszany elektorat (rosyjskojęzyczny, ale też rumuńskojęzyczny). Socjaliści pod wodzą Igora Dodona do niedawna mieli prosty przekaz: zawieszenie umowy stowarzyszeniowej Mołdawii z UE i przystąpienie do Unii Celnej zdominowanej przez Rosję. Igor Dodon zaczynał karierę w partii komunistycznej Vladimira Woronina, był ministrem gospodarki i handlu w rządach Vasile Tarleva i Zinaidy Grecianii (wrzesień 2006 – wrzesień 2009), a od marca 2008 do września 2009 był też wicepremierem.

„Wygaszacze” vs. „podpalacze”

Należy pamiętać, że dwa z trzech głównych ugrupowań opozycji były i mogą być jeszcze wykorzystywane w rozgrywkach obozu rządzącego. Usatîi odegrał dwuznaczną rolę w zniszczeniu Filata, z kolei DA w swych protestach od początku skupiła się na Plahotniucu, wyraźnie PLDM (Filata) oszczędzając. Druga ważna rzecz: sojusz DA, PN i PSRM ma bez wątpienia taktyczny charakter. Różnice między nimi są zbyt duże i zasadnicze. Nawet w odniesieniu do strategii walki z rządem. Zapewne oba powyższe czynniki miały wpływ na to, że po burzliwych dniach po zaprzysiężeniu rządu Filipa, mimo zapowiedzi eskalacji protestów, nastąpiło coś wręcz przeciwnego.

Na wielkiej wspólnej demonstracji 24 stycznia Nastăse, Dodon i Usatîi zażądali przedterminowych wyborów parlamentu, bezpośrednich wyborów prezydenta, redukcji liczby deputowanych ze 101 do 71, zniesienia immunitetu dla deputowanych uznanych winnymi przestępstw. Zapowiedzieli, że w razie niespełnienia żądań w dniu 28 stycznia rozpoczną blokadę komunikacyjną całego miasta. Skończyło się na regularnych marszach i wiecach coraz mniejszej liczby ludzi. Wynika to ze zmęczenia ludzi nieskutecznością takich metod walki z władzą, ale też z kalkulacji części opozycji, która woli deeskalować sytuację w kraju, aby uniknąć zbyt szybkich przedterminowych wyborów.

Gdyby je przeprowadzono dzisiaj, wygrałyby zdecydowanie dwie partie prorosyjskie. PSRM i PN razem zebrałyby 31 proc. Na Naszą Partię chce głosować 16 proc., na socjalistów – 15 proc. Komunistów gotowych jest poprzeć 9 proc. W sumie daje to lewicy 40 proc. Opozycyjna centroprawica zbiera jedynie 19 proc. (DA – 12 proc., Ludowa Partia Europejska Leancy – 7 proc.). Jeśli dodać do tego bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że progu 6 proc. nie przekroczyłaby żadna z trzech partii do niedawna działającej koalicji AIE, szybkie wybory oznaczałyby parlament z ogromną przewagą lewicy prorosyjskiej.

Powstające dopiero nowe prozachodnie prawicowe partie potrzebują paru miesięcy na okrzepnięcie. Dlatego na przykład dialogu z rządem, a nie przedterminowych wyborów chce dopiero raczkująca partia Mai Sandu. Natomiast po wspólnej z lewicą demonstracji 24 stycznia część liderów DA wycofało dla niej poparcie, odrzucając jeden z głównych postulatów demonstrantów: szybsze wybory. Wśród tych działaczy byli Jekaterina Mardarowicz (polityczny klub kobiet „50/50”), dziennikarze i pisarze Petru Bogatu i Nicolae Negru oraz polityk i analityk Oazu Nantoi. Nie chcą iść ręka w rękę z prorosyjskimi siłami. Zachowali się więc tak, jak Zachód: wybrali mniejsze zło, czyli trwanie oligarchicznego rządu.

Czwartego lutego Forum Obywatelskie, płaszczyzna dyskusyjna dla wszystkich nurtów opozycji, wydało oświadczenie będące zbiorem postulatów przeciwników rządu. Generalna ocena sytuacji w kraju pozostała bez zmian: państwo zostało zawłaszczone przez polityczno-oligarchiczny klan Plahotniuca. Jedyne wyjście to przedterminowe wybory oraz przejście do powszechnych wyborów prezydenta. Obie elekcje powinny odbyć się jednocześnie. Ale jeśli wcześniej demonstranci domagali się wyborów już w kwietniu, to teraz mowa jest już raczej o jesieni. Na stopniowe zmiękczanie stanowiska opozycji wpływ ma na pewno postawa graczy zagranicznych: Zachód jest na razie za utrzymaniem status quo, zaś Rosja jest zaskakująco pasywna.

Polityka Zachodu i Rosji

Alternatywą dla obecnej skorumpowanej władzy jest obecnie władza antyzachodnia i tym samym prorosyjska. Nie zmieniłoby się jedynie to, że nowa władza również byłaby sponsorowana przez oligarchów. Nic więc dziwnego, że zachodnie ambasady w Kiszyniowie uznały, że obecnie nie ma sensu porzucanie aktualnego rządu mołdawskiego, skoro po wyborach i tak niewiele zmieniłoby się w stylu sprawowania władzy, a Mołdawia zamiast trzymać się kursu europejskiego, poszłaby z powrotem w objęcia Rosji. Podyktowane obawą przed pogłębieniem destabilizacji w kraju poparcie dla władz wyraziły USA (ustami Nuland) oraz główny sojusznik – Rumunia. 21 stycznia jej prezydent Klaus Iohannis poparł rząd w Mołdawii. W zamian Zachód oczekuje konkretnych reform Kiszyniowa. 26 stycznia na wspólnej z Filipem konferencji prasowej w Brukseli premier Rumunii Dacian Ciolos ogłosił, że pierwsza transza (65 mln euro) z 5-letniego programu kredytowego (150 mln euro), jaki Bukareszt zaoferował Mołdawii w 2015 r. nie będzie uruchomiona, dopóki Kiszyniów nie przeprowadzi reform rekomendowanych przez MFW. Porozumienie było zawarte z poprzednim rządem mołdawskim.

Jeśli chodzi o politykę Kremla wobec kryzysu mołdawskiego, to wydaje się, że nie jest on zainteresowany „przejęciem” Mołdawii wraz ze wszystkimi tego, także ekonomicznymi, konsekwencjami. Interesujące jest małe zainteresowanie Rosji Mołdawią. Tylko raz sytuacja w Kiszyniowie była jednym z tematów posiedzenia Rady Bezpieczeństwa z udziałem Władimira Putina (22 stycznia). Rosyjskie media oczywiście krytykują Plahotniuca i Zachód, który „paktuje z oligarchą-złodziejem”, ale nie jest to nawet w części porównywalne pod względem skali z propagandowymi kampaniami wymierzonymi w inne kraje w przeszłości.

Wydaje się, że bardziej niż zagraniczne mocarstwa sytuacją w Mołdawii, wykorzystaniem zagranicznego czynnika zainteresowani są gracze w Kiszyniowie. Media kontrolowane przez Plahotniuca donosiły tuż przed powołaniem rządu Filipa, że promoskiewska opozycja i specsłużby rosyjskie planują zamach stanu. Usatii zaprzeczył tym doniesieniom, nazywając je „nonsensem”. Z kolei 22 stycznia Dodon powiedział demonstrantom, że rozmawiał z ambasadorem USA Jamesem D. Pettitem i powiedział mu, że Waszyngton „popełnił błąd”, popierając ten rząd. Tenże Dodon utrzymuje, że USA są reżyserem obecnego kryzysu, który ma ostatecznie doprowadzić do przyłączenia Mołdawii do Rumunii. O projekcie „Unirea 2018” (Unia 2018) lider socjalistów mówił w wywiadzie dla rosyjskiej „Komsomolskiej Prawdy”.

Idea zjednoczenia obu krajów, a właściwie przyłączenia Mołdawii do Rumunii żyje od początku mołdawskiej niepodległości. Obecnie więcej entuzjazmu budzi w pewnych kręgach w Kiszyniowie, niż w Bukareszcie. Kryzys w Mołdawii i zmęczenie kleptokratycznymi rządami może przyczynić się z czasem do wzrostu poparcia dla zjednoczenia z Rumunią jako jedynej recepty na korupcję i kryzys.  Rumunia jest w UE i NATO, jej PKB na głowę jest sześć razy większy, niż mołdawski, a średnia płaca wyższa o 250 proc. Istnieją też jednak podziały historyczne, a 25 lat samodzielnej państwowości umocniło tożsamość mołdawską. Grudniowe sondaże pokazały, że za unią jest tylko co piąty Mołdawianin (i to bez uwzględniania Naddniestrza). Jeszcze większe przeszkody leżą w polityce międzynarodowej. Stanowisko Moskwy jest oczywiste. Ale także Węgry, Bułgaria i Turcja niechętnie patrzą na ewentualne powiększenie Rumunii.

Prognoza

Mołdawia znajduje się w bardzo ciężkim położeniu ekonomicznym. Nowy rząd nie wzbudza w MFW i UE większego zaufania, niż poprzednie. Po długim kryzysie rządowym gabinet Filipa nie ma nawet budżetu na 2016, a populistyczne działania mogą tylko pogorszyć sytuację gospodarczą. Jednak decydujący jest układ sił w parlamencie i możliwości Plahotniuca wpływania na struktury państwowe i polityków. Deputowani nie kierują się ideologią czy programem politycznym. Ich poparcie lub brak poparcia dla rządu są klasycznym handlowaniem głosem. Tak było z uchyleniem immunitetu Filatowi, odwołaniem Streleta, zablokowaniem Sturzy czy powołaniem Filipa. Było to możliwe dzięki poparciu ze strony deputowanych formalnie związanych z opozycją. Głośno mówiło się, że niektórych z nich „stymulowano finansowo”.

Rewolucji nie będzie zarówno z powodów wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Amerykanie i UE popierają obecny rząd z racji taktycznych. Po pierwsze, alternatywą jest rząd prorosyjski. Po drugie, trzeba czasu na budowę nowego politycznego projektu związanego z Zachodem. Czy związanego bardziej z USA (Maja Sandu, DA) czy z Niemcami (Leancă, DA), to już sprawa wtórna.

Demonstracje opozycji zapewne będą się regularnie odbywały z różną intensywnością, wątpliwe jednak, by wpłynęły na realny układ sił. Opozycja nie ma spójnego programu działania, a efektywność protestów ograniczają różnice interesów ugrupowań i ich sponsorów. Nie bez znaczenia jest też zmęczenie społeczeństwa przedłużającymi się (trwają od kwietnia 2015 r.) protestami. Na ich intensywność może wpłynąć rozłam w DA i krytyka pod adresem Nastase, że połączył siły z prorosyjską lewicą.

Na jesieni kończy się kadencja prezydenta. Walka o prezydenturę zapewne znów podniesie temperaturę sporu, ale raczej Plahotniuc bez problemu przeforsuje posłusznego kandydata. Jemu samu pozostaje pozostawianie w cieniu i pociąganie za sznurki w stylu Bidziny Iwaniszwilego w Gruzji. Nie tylko jest nie do strawienia jako premier nawet dla części sojuszników, ale też jest liderem rankingu braku zaufania – nie dowierza mu ponad 90 proc. Mołdawian.

Obecną sytuację w Mołdawii uznać należy za porażkę polityki Zachodu. Przymykanie oczu na poważne nieprawidłowości i tolerowanie pozornej westernizacji państwa przy zachowaniu najgorszych cech kraju postsowieckiego doprowadziły UE i USA do sytuacji bez dobrego wyjścia. „Mniej złym” rozwiązaniem stało się popieranie oligarchicznych, kleptokratycznych i de facto mafijnych rządów. Poparcie im udzielane może poważnie zaszkodzić Zachodowi w oczach społeczeństwa mołdawskiego.

„Uczciwą alternatywą” dla do cna skorumpowanych sił prozachodnich stały się siły prorosyjskie.  Tymczasem z racji swego położenia Mołdawia ma duże znaczenie strategiczne – głównie jako potencjalny czynnik destabilizacji. Dla Rosji sytuacja w Kiszyniowie jest ważna ze względu na separatystyczne Naddniestrze, dla Kijowa i UE z racji sąsiedztwa z Ukrainą. Rozwój wydarzeń w Kiszyniowie i geopolityczny kurs, jakim będzie szła Mołdawia ma też znaczenie – z racji geografii – dla wszelkich koncepcji integracyjnych kojarzonych z projektem Międzymorza.

——-

zdjęcie: Vladimir Plahotniuc