Ksawery Czerniewicz
- Na Zakarpaciu nie ma szans na powtórzenie przez Rosję i jej agenturę scenariusza z Donbasu (rebelia), o scenariuszu krymskim (aneksja) nie wspominając.
- Zakarpacie ma znaczenie strategiczne dla bezpieczeństwa energetycznego Ukrainy. Przez ten obwód biegną gazociągi, którymi Ukraina sprowadza gaz z UE, a Rosja eksportuje swój gaz do Europy. Destabilizacja obwodu zagrozi dywersyfikacji dostaw gazu i osłabi pozycję Kijowa w negocjacjach z Gazpromem. Zakłócenie dostaw gazu rosyjskiego do Unii tą drogą może być też wykorzystane propagandowo przez Moskwę przeciwko Ukrainie.
- Znaczenie separatyzmu rusińskiego jest przez Rosję wyolbrzymiane. Tylko ok. 10 tys. mieszkańców obwodu oficjalnie deklaruje, że jest Rusinami. Ich polityczne zaangażowanie wynika nie tyle z kwestii narodowościowych, co faktu, że główni działacze byli niegdyś związani z sowieckim aparatem władzy.
- Wspieranie przez Moskwę i nagłaśnianie kwestii rusińskiej ma odwracać uwagę Kijowa od kierunku wschodniego, dzielić jego siły i zaangażowanie.
- Niezależność czy choćby nawet autonomia Rusinów zakarpackich nie byłaby na rękę Słowacji, Polsce i Rumunii, sąsiednim państwom, gdzie też żyje ta grupa narodowa.
- Zagrożenie na skutek odśrodkowych tendencji wśród mniejszości etnicznych może stać się realne tylko w przypadku głębokiego kryzysu państwa i mocnego zaangażowania aktorów zewnętrznych (Rosja, Węgry). Dlatego czynnikiem o większym destabilizacyjnym potencjale jest kwestia węgierska, a nie rusińska.
- Zakarpacie Rosja wykorzystuje do forsowania swoich pomysłów federalizacji Ukrainy, których uzasadnieniem są regionalne odrębności.
- Głównym zagrożeniem dla stabilności regionu nie są separatystyczne czy autonomiczne hasła Rusinów i Węgrów, lecz podziemie kryminalne i ambicje lokalnych baronów.
- Sam separatyzm rusiński nie jest w stanie zagrozić ukraińskim rządom na Zakarpaciu. Może natomiast być wykorzystany przez lokalne elity, gdyby te postanowiły opowiedzieć się za secesją lub uzyskać szeroką autonomię. Ich zaś postawa zależy od relacji z Kijowem i ogólnej sytuacji na Ukrainie.
- Rosyjska agentura będzie podsycała konflikty w czworokącie rząd w Kijowie – nacjonaliści ukraińscy – lokalni baronowie – mniejszości narodowe. Wszelkie sygnały destabilizacji na Zakarpaciu rosyjska propaganda będzie wykorzystywała do lansowania tezy o rozpadzie struktur państwowych, braku kontroli nad środowiskami radykalnymi oraz nasilającym się sprzeciwie społeczeństwa wobec polityki władz
Obwód zakarpacki (Zakarpacie) to jeden z najbiedniejszych i najbardziej zróżnicowanych etnicznie obwodów Ukrainy. Wciśnięty w zachodni kąt Ukrainy (2.1 proc. jej powierzchni), graniczy z czterema państwami należącymi do UE i NATO: Słowacją, Węgrami, Rumunią i Polską.
Obszar dawnej Rusi Węgierskiej (inne stosowane nazwy to Ruś Karpacka czy Ruś Podkarpacka) był częścią Austro-Węgier, wchodzącą w skład Królestwa Węgier. Po upadku państwa Habsburgów, zgodnie z układem w Trianon (1920) blisko pół miliona zamieszkujących południowe stoki Karpat Rusinów znalazło się w granicach Czechosłowacji, zamieszkując jej daleko na wschód wysunięty koniec. Przez cały okres międzywojenny silne tu były nastroje rusofilskie i prowęgierskie, aktywnie działali nacjonaliści ukraińscy. Rządy czechosłowackie zapisały się dobrze w historii regionu przede wszystkim w sferze gospodarczej. Jeśli chodzi o obiecywaną przez Pragę autonomię, to trzeba było na nią czekać aż do listopada 1938 roku.
Po układzie monachijskim południową część Rusi Karpackiej zajęli Węgrzy, na pozostałej części – dzięki przychylności III Rzeszy – ustanowiono szeroką autonomię od władz w Pradze z własnymi siłami zbrojnymi i rządem, na czele którego stał przywódca lokalnego ukraińskiego ruchu narodowego ks. Augustyn Wołoszyn. W marcu 1939 r., kiedy ostatecznie dokonał się żywot Czechosłowacji, ogłoszono niepodległe państwo Ukrainy Karpackiej. Nie przetrwało ono dnia – całe Zakarpacie przypadło sojusznikowi Hitlera, Węgrom. Kiedy wkroczyła tu Armia Czerwona, zjazd Komitetów Ludowych Zakarpackiej Ukrainy uchwalił przyłączenie regionu do Ukraińskiej SRR, stając się częścią ZSRR.
Zakarpacie było więc jednym z najpóźniej przyłączonych do Ukrainy regionów leżących w granicach obecnego państwa. Zresztą nawet dziś rosyjska propaganda próbuje w pewien sposób łączyć kwestie Zakarpacia i Krymu, budując legendę, jakoby tuż po zakończeniu wojny Rusini chcieli być częścią nie Ukraińskiej SRR, a Rosyjskiej Federacyjnej SRR (jak obwód kaliningradzki) – ale zablokować miał to Nikita Chruszczow. Kiedy Ukraina uzyskała niepodległość, na Zakarpaciu odbyło się lokalne referendum, w którym 78 proc. głosujących opowiedziało się za specjalną autonomią dla regionu. Kijów jednak nigdy się na to nie zgodził, a konstytucja z 1996 roku autonomię nadała jedynie Krymowi.
Oficjalnie populacja Zakarpacia liczy 1,25 mln ludzi (2,6 proc. ludności Ukrainy). To prawdziwa etniczno-religijna mieszanka: Ukraińcy, Rosjanie, Węgrzy, Słowacy, Polacy, Rusini, Romowie. W Mukaczewie są miejsca, w których częściej słyszy się węgierski niż rosyjski lub ukraiński. Ludność jest przeważnie prawosławna (Patriarchat Moskiewski), co jest efektem wielu dekad prześladowań grekokatolików przez sowieckie władze. Obok prawosławnych i grekokatolików znaczącą grupą wyznaniową są tu katolicy (gł. Węgrzy). Z racji dużego zróżnicowania etnicznego, wielu mieszkańców Zakarpacia ma dwa paszporty (choć formalnie jest to zakazane). Położenie geograficzne (aż 19 przejść granicznych do czterech państw) umożliwia utrzymywanie bardzo aktywnych kontakty mieszkańców Zakarpacia z Unią Europejską. W tym aspekcie mieszkańcy tego rejonu są o wiele bliżsi Zachodowi, niż statystyczny Ukrainiec, tym bardziej, że z Węgrami obowiązuje jeszcze mały ruch graniczny.
Rusini
Grupa etniczna, której kartą separatyzmu próbuje grać Rosja przeciwko Ukrainie, jest – paradoksalnie – jedną z najmniejszych na Zakarpaciu. Oficjalnie jest tu 10 000 Rusinów (dane z ostatniego spisu powszechnego z 2001 r.). Liderzy separatystów, mówią o ponad 800 000, co jest liczbą zawyżoną kilkakrotnie. Bardziej realna jest liczba 170 000, podawana przez lokalnych działaczy rusińskich. Ukraina nie uznaje Rusinów z Zakarpacia za mniejszość etniczną, choć zrobiły to sąsiednie Polska, Słowacja i Węgry. W 2006 roku Komitet ds. Eliminacji Dyskryminacji Rasowej ONZ rekomendował, żeby Ukraina uznała narodowość Rusinów, ale Kijów to zignorował. Władze centralne uważają słowiański język Rusinów za lokalny dialekt języka ukraińskiego. Nacjonaliści uważają, że Rusini to część ukraińskiego narodu. Żądania autonomii politycznej uznawane są za działanie zagrażające integralności terytorialnej państwa czy też wręcz przejaw działania w interesie Rosji. Do najbardziej aktywnych organizacji rusińskich należą Stowarzyszenie im. Aleksandra Duchnowycza (szef Juryj Prodan), ale przede wszystkim mająca polityczne aspiracje Ludowa Rada Rusinów Zakarpacia (szef Jewhen Żupan), która skupia ponad 90 proc. grup i organizacji kulturalnych i społecznych zakarpackich Rusinów.
O ile referendum z 1991 r. trudno uznać za przejaw dążeń separatystycznych Rusinów (bo za autonomią głosowali też innej narodowości mieszkańcy Zakarpacia), to można za taki uznać powstanie w 1993 roku Tymczasowego Rządu Rusi Podkarpackiej (warto zwrócić uwagę na nazwę podkreślającą niezależność od Kijowa, dla którego obwód ten jest „za Karpatami” – po prostu kwestia geografii). Po nieco ponad roku to ciało, na czele którego stał szef Związku Rusinów Podkarpackich, prof. Iwan Turjanica, zostało zdelegalizowane. Kolejny raz rusiński separatyzm odżył dopiero po wyborach lokalnych 2006 roku, gdy większość w radzie obwodowej uzyskał obóz lokalnego barona Wiktora Bałohy. W marcu 2007 Rada przegłosowała (71 do 8) uznanie narodowości rusińskiej. Rzecz jasna nie miało to żadnej wiążącej wagi dla władz w Kijowie, było raczej demonstracyjnym gestem. Hiennadij Moskal, od kilku miesięcy po raz drugi gubernator Zakarpacia, sugerował, że Bałoha wykorzystuje instrumentalnie kwestię rusińską w walce o swoją pozycję w administracji prezydenta. Partia ówczesnej premier Julii Tymoszenko oskarżyła Bałohę wprost o popieranie separatyzmu. W ten sposób uderzono w prezydenta Wiktora Juszczenkę, z którym Tymoszenko prowadziła morderczą „wojnę na górze”. Wspomniany już Bałoha był wówczas szefem administracji Ukrainy co pozwala łatwo zrozumieć konflikt.
Efektem gry wokół kwestii rusińskiej, przy walnym udziale rosyjskiego wywiadu, był tzw. II Europejski Kongres Rusinów Podkarpackich w Mukaczewie (październik 2008). Wśród kilkuset delegatów byli też przedstawiciele prorosyjskich ruchów na Ukrainie nie związanych z Zakarpaciem. Imprezę ochraniali bojówkarze z radykalnej prorosyjskiej organizacji Rodina, ściągnięci z południa Ukrainy. Kongres przyjął uchwałę wzywającą władze w Kijowie do przyznania Zakarpaciu autonomii. Uchwała miała ultymatywny charakter: jeśli rząd znów odrzuci aspiracje autonomistów, ci doprowadzą do ogłoszenia niepodległości Rusi Zakarpackiej. Oczywiście rząd nawet się do tego postulatu nie odniósł, część polityków ukraińskich oskarżyła uczestników Kongresu o separatyzm, organizacje rusińskie znów stały się przedmiotem szczególnego zainteresowania Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU), zaś prokuratura obwodowa wszczęła śledztwo przeciwko jednemu z liderów Rusinów, deputowanemu Żupanowi oraz przeciwko wielebnemu Dymitrowi Sidorowi. Ten prawosławny duchowny z Użhorodu (Ukraińska Cerkiew Prawosławna Patriarchatu Moskiewskiego) był szefem Stowarzyszenia Rusinów Karpackich i przewodniczącym nieuznawanego Sejmu Podkarpackich Rusinów. Od 2005 roku Sidor brał pieniądze z zarejestrowanej w Moskwie organizacji pozarządowej Fundusz Politika. Na jej czele stoi Wiaczesław Nikonow (wnuk szefa sowieckiej dyplomacji Wiaczesława Mołotowa), którego w 2007 roku Władimir Putin zrobił też szefem nowoutworzonego „Ruskiego Miru”, organizacji zajmującej się rosyjską diasporą, będącej faktycznie ekspozyturą rosyjskiego wywiadu SWR (Służba Wywiadu Zagranicznego).
Dość energiczne działania SBU w sprawie rusińskich separatystów i agentury rosyjskiej na Zakarpaciu skończyły się wraz z przejęciem władzy przez Wiktora Janukowycza i Partię Regionów Ukrainy. Jedną z pierwszych ważnych decyzji w obszarze służb specjalnych była umowa o współpracy z rosyjskimi służbami, przewidująca m.in. faktyczne zaprzestanie przez SBU aktywności kontrwywiadowczej wobec Rosjan. Przez kilka lat co ostatni mogli dość swobodnie działać także na obszarze Zakarpacia. Ułatwiło to podjęcie prób wywrotowych działań po zwycięstwie rewolucji w lutym 2014 r. Innym czynnikiem wyraźnie podnoszącym poziom ryzyka kontrwywiadowczego w tym obwodzie jest jego najnowsza historia. Za czasów sowieckich Zakarpacie było bramą KGB do Europy, stąd też ruszały wojska sowieckie na Węgry i Czechosłowację. Z racji tego strategicznego znaczenia obwód ten znajdował się pod szczególnym nadzorem służb i było w nim znacznie więcej (powyżej średniej krajowej) tajnych współpracowników KGB. Wielu z nich pozostało na miejscu po 1991 r. i zostało przejętych przez rosyjskich sukcesorów KGB.
Rola Węgier
Po aneksji Krymu i wybuchu zbrojnego konfliktu w Donbasie, Rosja podjęła próby destabilizacji również daleko na zachodzie położonego Zakarpacia. Moskiewscy agenci podnieśli głowy latem 2014 r., w momencie ofensywy ukraińskiej w Donbasie. Liderem separatystów okazał się Petro Gecko, „premier” powołanego na opisywanym Kongresie w Mukaczewie w 2008 roku „rządu Republiki Rusi Zakarpackiej”. W czerwcu 2014 Gecko ostrzegał, że ma do dyspozycji 3 000 ludzi uzbrojonych w „kałasznikowy, granatniki i broń snajperską”. To był oczywisty blef, ale w jego deklaracjach warte uwagi są dwa elementy. Po pierwsze, Gecko mówił, że Rusini liczą na pomoc Rosji (co oczywiste), ale też Węgier. To logiczne, z racji dobrych relacji Budapesztu z Moskwą i żywego zainteresowanie rządu Viktora Orbana sytuacją rodaków na Zakarpaciu. Po drugie, Gecko w zawoalowany sposób zagroził sabotażem wobec gazociągów przebiegających przez obwód do Europy. Mówił o konieczności zapewnienia bezpieczeństwa dostawom gazu i adresował to nie do Rosji czy Ukrainy, ale UE. W lipcu 2014 Gecko pojawił się na spotkaniu w Jałcie przedstawicieli Związku Republik Ludowych Noworosji, tworu zrzeszającego separatystów z ośmiu obwodów wschodniej i południowej Ukrainy. Przyjęli oni do swego grona tzw. Republikę Rusi Podkarpackiej. Ogłoszono też powstanie nowej organizacji pod nazwą Ludowy Front Wyzwolenia Ukrainy, Noworosji i Rusi Zakarpackiej. Wszystkie te nagłośnione wydarzenia, jak i deklaracje Gecki, nie miały żadnego wpływu na realną sytuację w obwodzie zakarpackim. Sam Gecko, poszukiwany na Ukrainie, przebywa w Moskwie i działa via internet, jako lider Sieciowego Ruchu Rusińskiego. Sprowadza się to głównie do wydawania antyukraińskich oświadczeń i przypominania postulatu oderwania Zakarpacia od Ukrainy.
Jak ostrzega Jewhen Żupan, który po problemach z władzą w 2008 r. dziś działa w ramach obowiązującego prawa, Rosja wciąż próbuje grać kartą Rusinów. W sierpniu 2014 r. w Budapeszcie odbył się kongres przedstawicieli wspólnot rusińskiej i węgierskiej Zakarpacia. Uczestnicy uzgodnili połączenie wysiłków w staraniach o status federalny Zakarpacia jako części Ukrainy. Miesiąc później odbyły się Światowy Kongres Węgrów i Światowy Kongres Rusinów Podkarpackich. We wszystkich trzech przypadkach uczestnicy zgromadzeń odwoływali się do wyników referendum z 1991 r. Ten argument wraca jak bumerang także w rosyjskich mediach. Pod koniec października 2014 r. opublikowały one „apel zakarpackich Rusinów do Władimira Putina”. Samozwańczy liderzy wspólnoty prosili prezydenta Rosji o wsparcie ich niepodległościowych aspiracji i obronę przed „zniewoleniem przez agresywny galicyjski faszyzm”. Moskwa pomogła Rusinom w przeszłości, więc musi to zrobić raz jeszcze z powodu „humanitarnej katastrofy narodu rusińskiego i wszystkich mieszkańców Zakarpacia, którą zgotowano rękami galicyjskich nazistów i lokalnych kolaborantów”. Autorzy apelu wzywali Moskwę do przeprowadzenia „pokojowej operacji na krótki okres czasu” na Zakarpaciu i „przywrócenia przedsowieckiego statusu Republiki Rusi Zakarpackiej”. Moskwa powinna też naciskać na Kijów, żeby uznał wyniki referendum z 1991 r., w którym większość uczestniczących zadeklarowała, że „Zakarpacie jest specjalnym, samorządnym terytorium i podmiotem prawa międzynarodowego nie włączonym w żaden obecny terytorialno-administracyjny twór”.
Pouczającą, bo wskazującą na sposób, w jaki w przyszłości Moskwa może znów sięgnąć po kartę zakarpacką, lekturą jest artykuł opublikowany 9 marca 2015 przez Modesta Kolerowa, wydawcę ściśle związanej z rosyjskim wywiadem agencji informacyjnej Regnum, pt. „Leninowsko-stalinowska Ukraina musi być podzielona”. Argumentując, że współczesne państwo ukraińskie jest sztucznym tworem, siłą pozszywanym z różnych etnicznie i historycznie regionów przez Lenina i Stalina, Kolerow wzywa do cofnięcia tych niesprawiedliwych jego zdaniem decyzji i podziału Ukrainy. Przy czym, pisząc o zwrocie Galicji Polsce, jednocześnie uznaje, że „rusko-węgierskie Zakarpacie” powinno dostać niepodległość.
1 grudnia 1991 r., wraz z referendum w całym obwodzie zakarpackim, drugie referendum odbył się w rejonie Berehowo. Ponad 80 proc. głosujących opowiedziało się za utworzeniem Węgierskiego Regionu Autonomicznego. Oczywiście ten wynik również nie miał żadnej mocy sprawczej. Tymczasem Węgrów w obwodzie zakarpackim jest zapewne nawet więcej, niż Rusinów. Według różnych danych, od 160 do 200 tys., co stanowi ponad 12 proc. populacji obwodu. Główne ich skupiska to południowo-zachodnia część obwodu, trzy powiaty graniczące z Węgrami: berehowski (76 proc. populacji), użhorodzki (33 proc.) i wynohradiwski (26 proc.). Są dobrze zorganizowaną, politycznie żywą i mocno wspieraną przez Budapeszt mniejszością. Mogą prowadzić węgierskie szkoły, a rady miejskie mogą używać węgierskiego jako języka administracyjnego. O silnych więziach z ojczyzną świadczy fakt, że blisko 100 tys. zakarpackich Węgrów ma podwójne obywatelstwo. Inną cechą potwierdzającą ogromny wpływ z sąsiedztwa jest tradycyjny podział polityczny, będący odbiciem podziału na Węgrzech. Obecnie zdecydowanie więcej znaczy organizacja związana z Fideszem, na Ukrainie współpracująca z Blokiem Petra Poroszenki. Rywal związany z węgierskimi socjalistami skompromitował się współpracą w ostatnich latach z Partią Regionów.
Rosyjskie media podkreślają, że w kwestii Zakarpacia Rosja powinna współpracować z Węgrami. Zapewne nawet Moskwa wolałaby wypchnąć na pierwszą linię sporu z Kijowem Budapeszt, sama pozostając w cieniu, korzystając z konfliktu członka UE i NATO z aspirującą Ukrainą. Już w maju 2013 r. podczas podróży do Moskwy, lider skrajnie narodowego Jobbiku, Gabor Vona spotkał się z Aleksandrem Duginem, czołowym ideologiem euroazjatyzmu, ale też zwolennikiem „dekompozycji” Ukrainy na kilka części i aneksją niektórych z nich przez sąsiadów. Zdaniem Dugina, Węgry powinny dostać Zakarpacie. Ten prowokatorski pomysł skwapliwie odświeżył w marcu 2014 roku wiceprzewodniczący Dumy, lider LDPR Władimir Żyrinowski, proponując Polsce, Węgrom i Rumunii rozbiór Ukrainy. Węgry miałyby dostać obwód zakarpacki. „W Użhorodzie wszyscy mówią po węgiersku. Albo po rosyjsku. Nie ma żadnego związku z Ukrainą” – mówił Żyrinowski.
Polityka Budapesztu wobec węgierskiej mniejszości na Zakarpaciu najbardziej aktywna była wiosną 2014 roku, gdy niepewne zdawały się losy zmian na Ukrainie. Praktycznie bez wystrzału oddano Krym, w Donbasie separatyści niemal bezkarnie zajmowali kolejne obiekty i miasta, NATO w napięciu obserwowało wielkie rosyjskie siły nad granicą. Nic dziwnego, że w obliczu możliwego załamania państwa ukraińskiego Węgrzy przygotowywali się na każdy scenariusz. Już 1 marca 2014 na Zakarpaciu pojawił się szef MSZ Janos Martonyi, krytykując nową politykę językową Kijowa (jak wiadomo, szybko się z niej wycofano). 3 marca postać nr 2 w Jobbiku, Marton Gyöngyösi oświadczył, że Węgrzy i Rusini nie tylko powinni mieć przywrócone prawa językowe, ale też być wyłączeni z obowiązku służby wojskowej, i powinni dostać „pełną autonomię terytorialną”. Ok. 40 węgierskich organizacji na Zakarpaciu zaapelowało do premiera Arsenija Jaceniuka, aby zapewnił im „równe prawa i ochronę”. Viktor Orban zaś podkreślił, że społeczność węgierska na Ukrainie „musi dostać podwójne obywatelstwo, zbiorowe prawa i autonomię”. 26 marca węgierski premier spotkał się z liderem społeczności zakarpackich Węgrów, Laszlo Brenzovicsem.
MSZ Węgier zapewniało, że nie będzie naruszało terytorialnej integralności Ukrainy i nie będzie próbowało przyłączyć Zakarpacia. Burzę wywołało więc wystąpienie węgierskiego delegata na sesji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy (9 kwietnia 2014) w jednym froncie z Rosjaninem. Węgier powiedział, że Ukraina to „sztuczne państwo”, w skład którego wchodzi Zakarpacie, które przez wiele lat należało do Węgier. Wspomniał też o problemie zakarpackich Rusinów, których „nikt nie uznaje na Ukrainie”. 15 maja 2014 r. politykę Ukrainy wobec mniejszości narodowych skrytykował premier Orban. I powtórzył postulat zapewnienia Węgrom zakarpackim „kolektywnych praw”, nie precyzując, co ma na myśli. Ukraińskie MSZ natychmiast wezwało ambasadora Węgier. Musiał to szybko łagodzić minister Janos Martonyi, zapewniając, że Budapeszt nie domaga się autonomii terytorialnej dla mniejszości węgierskiej. Tymczasem zaraz potem, w parlamencie, Orban oświadczył, że „Węgrzy, którzy żyją na Zakarpaciu, mają prawo do podwójnego obywatelstwa, do narodowej wspólnoty, do autonomii”. Zaostrzenie zbrojnego konfliktu na wschodzi Ukrainy wpłynęło jednak mitygująco, przynajmniej w sferze publicznej, na żądania Budapesztu. Nie zmienia to jednak zasadniczo negatywnej oceny położenia Węgrów zakarpackich pod rządami Kijowa przez polityków węgierskich. Jeszcze 16 września 2014 Jobbik głosował przeciwko ratyfikacji umowy stowarzyszeniowej UE z Ukrainą, argumentując to kwestią Węgrów zakarpackich. Z kolei w lutym 2015 komisja bezpieczeństwa narodowego w parlamencie Węgier omawiała sytuację mniejszości węgierskiej na Ukrainie. Węgrzy – niezależnie od opcji politycznej – zarzucali rządowi w Kijowie, że mobilizuje do wojska proporcjonalnie dużo więcej Węgrów niż przedstawicieli innych narodowości. Węgierska prasa pisała wręcz o „mięsie armatnim”, jakim mieli być zakarpaccy Węgrzy w Donbasie. Obecnie jednak większych napięć udaje się unkać. SBU udało się też ograniczyć wywrotowe działania wysłanników Jobbiku – wielu z nich po prostu dostało zakaz wjazdu na teren Ukrainy.
Gaz i przemyt
Zakarpacie jest jednym z biedniejszych regionów Ukrainy. Średnia pensja jest o połowę mniejsza od kijowskiej. Oficjalnie stopa bezrobocia to ok. 10%, faktycznie jednak odsetek ludzi bez stałego zajęcia jest znacznie wyższy. Lokalna gospodarka opiera się na turystyce, przemyśle drzewnym i przemycie, a tak naprawdę podstawą jest szara strefa. Dziesiątki tysięcy ludzi mieszkają i pracują za granicą, głównie w Rosji i Czechach. Jest jednak coś, co czyni ten typowo rolniczy region strategicznym. Przez Zakarpacie przebiega główna droga łącząca Kijów z UE oraz trasa kolejowa Moskwa – Budapeszt oraz, co dużo ważniejsze, większość gazociągów i ropociągów łączących Rosję z Europą. Ale też tutaj są połączenia, którymi rewersem Ukraina sprowadza gaz z UE. W 2014 r. ukraiński import gazu sięgnął 19,5 mld m³, w tym 5,1 mld m³ z kierunku zachodniego: Słowacji (3,6 mld m³), Polski (0,9 mld m³), Węgier (0,6 mld m³) – wszystko głównie przez Zakarpacie.
Przede wszystkim jednak obwód ten wartym miliardy dolarów „przemytem stoi”. Przemytem, dodajmy, zwłaszcza papierosów. Zakarpacie stało się również częścią szlaku przemytniczego wiodącego z Białorusi do UE. Region ma wszak wygodne połączenia komunikacyjne z Rumunią, Węgrami, Słowacją i Polską. Walka o podział zysków z przemytu doprowadziła do krwawych wydarzeń w Mukaczewie w lipcu 2015 r. Wbrew często powielanym medialnym opiniom, to właśnie tło kryminalne, a nie ambicje nacjonalistów Prawego Sektora doprowadziły do strzelaniny w biały dzień i śmierci kilku osób. Kilku miejscowych polityków-biznesmenów bije się o lukratywny dochód z przemytu.
Pod pewnymi względami najbardziej na zachód wysunięty obwód przypomina Donbas. Tam przez wiele lat rządził i dzielił dochody klan Rinata Achmetowa, a Zakarpaciem trzęsie Wiktor Bałoha. Były minister ds. sytuacji nadzwyczajnych, były szef administracji prezydenckiej Juszczenki, obecnie „tylko” deputowany Rady Najwyższej. Petro Poroszenko zawarł z nim układ: zostawił wolną rękę w obwodzie, w zamian dostał lojalność Zakarpacia. Obaj panowie znają się zresztą od wielu lat, swego czasu robili wspólne interesy. W efekcie, po Majdanie dużo najważniejszych stanowisk (szefowie administracji, Rady oraz SBU, milicji i służb celnych) w obwodzie obsadzone było przez ludzi Bałohy. Wpływami trzeba było jednak dzielić się z dawnym wspólnikiem biznesowym Mychajłem Łanio. W obwodzie zakarpackim jest szęść okręgów jednomandatowych. W wyborach parlamentarnych jesienią 2014 r. w trzech wygrali Wiktor Bałoha i jego bracia Iwan oraz Paweł. Czwarty mandat dostał się ich kuzynowi. Piąty zdobył Łanio. W parlamencie należy do grupy Ihora Jeremiejewa, złożonej z kilkunastu deputowanych, głównie byłych działaczy Partii Regionów (m.in. Iwan Fursin z „klanu gazowego” Dmytro Firtasza i Serhija Lowoczkina). Łanio był kiedyś związany z Bałohą, ale w 2012 r. postanowił zacząć grać na własny rachunek i przeszedł pod skrzydła partii prezydenta Wiktora Janukowycza. Z taką protekcją zaczął odbierać klanowi Bałohów zakarpackie nielegalne źródła dochodów. Majdan wcale bowiem nie „zatopił” Łania, wciąż związanego z byłymi „regionałami” z Bloku Opozycji. Może to wynikać z innych politycznych powiązań. Obecnie Łania osłaniać ma Wiktor Medwedczuk, były szef administracji prezydenta Leonida Kuczmy, dziś ukraiński polityk nr 1 obozu prorosyjskiego. Nawiasem mówiąc, przyjaciel Władimira Putina. Związki Medwedczuka z Łaniem mogą się wywodzić jeszcze z lat 90. XX w., gdy Zakarpacie było bastionem wpływów Socjaldemokratycznej Zjednoczonej Partii Ukrainy – politycznego projektu Medwedczuka. To jego człowiek, Serhij Szaranycz, był szefem zakarpackiej milicji, gdy doszło do wydarzeń w Mukaczewie. Jego postawa miała przyczynić się do zbrojnej konfrontacji. Milicjanci mogli bowiem zablokować wyjazd oddziału Prawego Sektora z Użhorodu. Nie zrobili tego i w Mukaczewie doszło do starcia „prawoseków” z ludźmi Łania. Pod pozorem „sanacji” obwodu (walki z przemytnikami) bojówkarze wykonywali zlecenie Bałohy, chcącego zmusić Łania, żeby dopuścić konkurenta do kontrabandy papierosowej. W ten sposób jeden deputowany załatwiał porachunki z drugim deputowanym w biały dzień, na ulicy, z wykorzystaniem broni automatycznej i granatników. Strzelanina w Mukaczewie była finałem wymiany ciosów, jakich nie szczędzili sobie Łanio i Bałoha, wykorzystując lojalne struktury państwa (z jednej strony MSW, czyli milicja, z drugiej SBU). Prawy Sektor na Zakarpaciu od dawna jest już tylko zbrojnym ramieniem Bałohy, który finansuje jego lokalne struktury. Założyciela PS w obwodzie, uczestnika Majdanu, Bohdana Filipowa szybko usunięto, a zastąpił go były milicjant z kryminalną przeszłością, Roman Stojko.
Strzelanina w Mukaczewie odbiła się tak szerokim echem poza granicami Ukrainy, że prezydent Poroszenko musiał podjąć jakieś kroki. Wobec zaniepokojenia partnerów zachodnich, zwłaszcza krajów graniczących z Zakarpaciem, wymieniono gubernatora obwodu. Wrócił więc Hiennadij Moskal, ostatnio kierujący administracją w obwodzie łuhańskim. Wymieniono szefów szeregu urzędów na Zakarpaciu. Zagrożony Bałoha (Moskal to jego stary wróg) wciąż jednak ma ogromne wpływy w regionie i wątpliwe, by Kijów zdecydował się na wojnę z tym zakarpackim baronem. Gdyby do takowej doszło, to dopiero, a nie działania Rusinów czy Węgrów, mogłoby poważnie zdestabilizować Zakarpacie. Powyższe dobitnie pokazuje, że zagrożeniem dla państwa ukraińskiego jest niezmiennie nie tylko Rosja, ale i trawiąca Ukrainę korupcja i bandytyzm.
————-
zdjęcie: Stefan Richter (Own work) [GFDL (http://www.gnu.org/copyleft/fdl.html) or CC-BY-SA-3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/)%5D, via Wikimedia Commons