Bawcie się tak Panie i Panowie dalej, a żadnych baz NATO nie będzie.

Witold Jurasz

Coraz mniej wierzę w kompromis ws. Trybunału Konstytucyjnego. Wierzę natomiast w to, że jego brak odbije się na bezpieczeństwie narodowym RP.

Nie wierzę w kompromis, bo kompromis wymaga – z zasady – uznania win przez wszystkie (w tym wypadku obydwie) strony. W odniesieniu do TK uznania win co do skali (tutaj mowa byłaby zapewne o winie PiS), ale i chronologii „przegięcia” (tutaj mowa byłaby o winie PO, która jako pierwsza dokonała skoku na Trybunał). Kompromis wydaje mi się mało realny, gdyż – jak sądzę – stojący za PO tzw „salon” jest zbyt wyniosły i zbyt pogardza drugą stroną, by uderzyć się w piersi.

Mam wrażenie, że PiS bez „mea culpa” z drugiej strony nie pójdzie na żaden kompromis. I nawet mogę to zrozumieć, bo nikt mając większość sejmową nie zgodzi się na status ubogiego krewnego, którego bogaci krewni („salon”) pouczają, a sami zachowują się, jak gdyby wolno im było wszystko. Nie wyobrażam sobie, żeby mająca większość sejmową partia miała pójść na ustępstwa nie mogąc oczekiwać uznania ze strony przeciwników również ich części winy, tylko po to, by następnego dnia dowiedzieć się, że PiS ustąpił, a PO zawsze miało rację (prawną i – to jeszcze bardziej dla PiS irytujące – „moralną”) w sytuacji, gdy racje prawne PO są wątpliwe, a racje (czy też przewagi) moralne PO utraciła, gdy podniosła rękę na Trybunał w poprzedniej kadencji.

Kompromis polega na ustępstwie z obydwu stron, a nie na tym, że ten, kto i tak niczego teraz nie może łaskawie godzi się na to, by nie być przegłosowanym. Zabawne skądinąd, że strona tak lubiąca odwoływać się do filozofii Okrągłego Stołu zapomniała o tym, na czym polega kompromis. Smutne, że tzw autorytety, które milczały, gdy zamachu na TK dokonywała PO, a teraz krzyczą wniebogłosy, gdy prawo zmienia PiS okazują się tym samym być hipokrytami. Smutne, że tzw autorytety nie rozumieją, że 20% Pawła Kukiza to wcale nie jest „end of story”. Jeszcze trochę kompromitacji i hipokryzji i za 4 lata rządzić Polską będzie nawet nie Paweł Kukiz, ale Liroy do spółki z Dodą (i wówczas Panowie Profesorowie, Adwokaci, Sędziowie i inni zatęsknią jeszcze nawet nie do PO, ale nawet do PiS).

Mam wrażenie, że Polska stoi w obliczu dramatycznego wyboru. Gdy Prezydent Andrzej Duda wykonał kilka gestów wobec opozycji (np powołując do Rady ds. Rozwoju Adama Daniela Rotfelda, który otwarcie przecież poparł kandydaturę Bronisława Komorowskiego) tzw „salon” nawet tego nie zauważył. Miałem wrażenie, że i tu poczucie wyższości nie pozwalało nawet na odnotowanie gestu. Szkoda, bo była szansa, aby choć w zakresie polityki zagranicznej wnieść się na poziom dojrzałych państw.

Dlaczego tyle piszę o tych elementach psychologicznych? Ano dlatego, że to one – a nie żadne racje polityczne czy też prawne – zadecydują o kierunku w którym pójdzie polska polityka. W psychologii istnieją dwa podstawowe negatywne uczucia – nienawiść i pogarda. Nienawiść pomiędzy głównymi siłami politycznymi jest zapewne wzajemna, ale to nie ona niczym miecz Damoklesa zagraża Polsce. Dialog i kompromis uniemożliwia otóż pogarda.

Nie bez winy są ci w PiS, którzy dążą do konfrontacji. Przeciwników opcji umiarkowanej w PiS nie brakuje. Paradoksem jest jednak to, że ich zwycięstwo będzie efektem działania salonu, którego polityczna kalkulacja sprowadza się do tego, iż łatwiej będzie z czasem pokonać radykalny PiS, a nie PiS umiarkowany, który zdołał na trwałe zdobyć elektorat centrowy. I nic to, że ta polityczna kalkulacja ma ten skutek uboczny, że uderza w interesy narodowe RP. Z punktu widzenia skuteczności polityki zagranicznej kluczowe znaczenie ma bowiem wzmacnianie opcji umiarkowanej w ramach PiS (dodam w tym miejscu, że można być umiarkowanym, a zarazem radyklanym w woli naprawy państwa, tudzież chęci walki z korupcją). „Salon” zachowuje się jednak tak, jakby wolał, by zwyciężyła opcja radykalna nie w tym nawet zakresie, gdzie ów radykalizm jest potrzebny (wszystkim poza aferzystami), ale radykalna we wszystkim. Radyklana w stopniu, który spowoduje rosnące osamotnienie, a w ślad za tym nieskuteczność naszej polityki zagranicznej. Tym samym skądinąd rozchodzą się interesy Polski i salonu.

Polska znajduje się na rozstaju dróg. Wina leży po obu stronach. I tylko Polski żal. Polski bowiem nie stać na wojnę polsko – polską. Na tej zyska wyłącznie Władimir Putin. Za kilka miesięcy w Polsce ma się odbyć kolejny szczyt NATO, w czasie którego – jak liczymy – mają zapaść decyzje o wzmocnieniu wschodniej flanki sojuszu. W naszym interesie jest to, by na naszym terytorium powstała infrastruktura lub – to optymalne – stałe bazy NATO. Jeśli jednak ambasadorowie przeciwnych temu Niemiec i Francji i wahających się Stanów Zjednoczonych wyślą do swoich central szyfrogramy, w których poinformują o tym, iż Polacy nienawidzą się do takiego stopnia, że przestali już ze sobą rozmawiać to niechybnie ktoś wpadnie na pomysł, że skoro tak to może taniej i prościej jest ws. wschodniej flanki NATO rozegrać Polaków przeciw sobie. Im bardziej intensywna będzie wojna polsko – polska tym bardziej pod presją będą znajdować się negocjatorzy z PiS. Jeśli bowiem nie zyskają wielkiego sukcesu (a taki z natury nie jest możliwy) zaatakuje ich PO. Logika polityki podpowie im więc, że może lepiej bić się o PR, o miraż wielkiego sukcesu, niż o sukces realny, ale umiarkowany. W obliczu wojny polsko – polskiej wartość PR’u, który zaoferują nam nasi zachodni partnerzy wzrośnie. Tak jak przepłacać mieliśmy za śmigłowce i za system obrony przeciwlotniczej tak tym razem przepłacimy jeszcze za PR. I tak jak wszystko się od pogardy zaczęło, tak i na pogardzie się skończy. Gardzić będą nami Rosjanie, Niemcy, Francuzi, a nawet Amerykanie. I trudno będzie im się nadmiernie dziwić.