Reformy Unii Europejskiej czyli o tym, jak premier Cameron chce uniknąć Brexit

Reformy Unii Europejskiej czyli o tym, jak premier Cameron chce uniknąć Brexit

  • Nie istnieje jeden zamknięty dokument, na podstawie którego można by pokusić się o rekonstrukcje poglądów rządu brytyjskiego na reformę Unii. Za najważniejsze w tym względzie uznaje się wystąpienie premiera Camerona ze stycznia 2013 roku, tzw. Bloomberg speech.
  • Analiza wystąpień Camerona może prowadzić do wniosku, że nieokreśloność i ogólnikowość jego propozycji powoduje, że obecnie na stole negocjacyjnym nie ma żadnej brytyjskiej agendy reformy UE.
  • Prawdopodobnie plan polityczny Camerona polega na tym, że w pewnym momencie zrezygnuje z dużej reformy traktatowo-instytucjonalnej na rzecz takiej zmiany prawa pochodnego, która oznaczać będzie ograniczenie praw imigranckich. A ewentualny sukces na tym polu sprzeda wewnętrznie jako argument dla Brytyjczyków na rzecz głosowania za pozostaniem Wielkiej Brytanii w UE.
  • Cameron może otrzymać silne wsparcie od mocarstw unijnych. Ich gospodarki, ze względu na kryzys demograficzny potrzebują dopływu świeżej siły roboczej z biedniejszych krajów UE. Ograniczenie praw pracowniczych i socjalnych imigrantów oznaczać będzie zysk dla wszystkich dużych gospodarek unijnych. A to dlatego, że zasób, jakim jest siła robocza z peryferyjnych państw członkowskich, będzie ich po prostu mniej kosztować.
  • Rząd polski w trakcie negocjacji propozycji brytyjskich powinien bronić przede wszystkim interesów polskich obywateli, korzystających z europejskiego rynku pracy.

Tour de Cameron

Premier Wielkiej Brytanii David Cameron zakończył pod koniec maja objazd stolic europejskich (Paryż, Warszawa, Berlin). Chciał wysondować, czy na kontynencie będzie przyzwolenie na jego plany reform UE oraz wprowadzenia bardziej restrykcyjnej polityki imigracyjnej.
Cameron w trakcie ostatniej kampanii wyborczej obiecał, że ograniczy swobodny przepływ siły roboczej w Unii oraz świadczenia socjalne dla imigrantów. Było to zagranie podyktowane uwarunkowaniami polityki wewnętrznej. Konserwatyści obawiali się wzrostu wpływów Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (United Kingdom Independence Party, UKIP). Warto przypomnieć, że UKIP pod przewodnictwem Nigela Farage’a wygrała wybory do Parlamentu Europejskiego w maju 2014 roku. Uzyskała przy tym prawie 27 proc. głosów, co przełożyło się na uzyskanie 24 mandatów. Partia Konserwatywna była trzecia (druga była Partia Pracy) z 23 proc. i 19 mandatami. Na dodatek Cameron musiał stawić czoła eurosceptycznemu skrzydłu we własnej partii.
Prmier sięgnął po sprawdzoną w dzisiejszej polityce metodę podkradania programów i haseł wyborczych konkurencji. Zaczął posługiwać się antyimigrancką retoryką (zaatakował również Polaków pracujących na Wyspach) oraz obiecał, że doprowadzi do reform UE. Zadeklarował, że jeśli wygra wybory, to najpóźniej w roku 2017 przeprowadzi referendum, w którym Brytyjczycy będą mogli się wypowiedzieć za pozostaniem lub wyjściem z UE. Na początku maja zwyciężył w wyścigu do Izby Gmin, więc zaraz potem objechał stolice europejskie, aby wypełnić swoje obietnice.
Jednakże w trakcie tych wizyt nie przedstawił żadnego spójnego programu reform. Zamiast tego starał się wysondować gotowość do ustępstw swoich europejskich partnerów. To pierwsze podejście nie przyniosło mu spektakularnego sukcesu. W Berlinie spotkał się co prawda ze zrozumieniem Angeli Merkel, która, nie opowiadając się po żadnej ze stron, zamierza odgrywać rolę „uczciwego maklera”. Jednak w Paryżu i Warszawie spotkał się z odprawą. Polskich wiceminister spraw zagranicznych Rafał Trzaskowski zapowiedział, że nie ma zgody na dyskryminację polskich obywateli. A tak się składa, że pomysły Camerona wymagają jednomyślności, co znaczy, że Warszawa, nie oglądają się na innych, może zawetować propozycje Londynu.

Reformy Unii

Nie istnieje żaden dokument, na podstawie którego można by pokusić się o rekonstrukcje poglądów rządu brytyjskiego na reformę Unii. Za najważniejsze w tym względzie uznaje się wystąpienie premiera Camerona ze stycznia 2013 roku, tzw. Bloomberg speech.
Cameron zdefiniował w niej 3 podstawowe wyzwania, którym musi sprostać proces integracji europejskiej. Pierwsze z nich polega na tym, że problemy strefy euro prowadzą do fundamentalnych zmian w polityce europejskiej. Drugim jest kryzys konkurencyjności europejskiej gospodarki. Cameron za główną przyczynę tego stanu uznał zbyt duże wydatki na cele socjalne. Dokonał następującego zestawienia: Unia, która stanowi 7 proc. światowej populacji, wytwarza 25 proc. globalnego PKB i jednocześnie ma 50 proc. udział w globalnych wydatkach na cele socjalne. Trzecim wyzwanie jest przepaść pomiędzy UE a jej obywatelami. Te trzy wyzwania wymagają natychmiastowej odpowiedzi. Cameron ostrzegł przy tym, że „największym zagrożeniem UE nie są adwokaci zmiany, lecz ci, którzy nowe myślenie uznają za herezję”.
Następnie Cameron przedstawił 5 zasad, zgodnie z którymi powinno się przeprowadzić dzieło reform UE. Stanowią one podstawę jego wizji Unii Europejskiej XXI wieku:
1. Konkurencyjność. „Istotą (core) UE musi być tak, jak dotąd jednolity rynek. Trzeba dokończyć integracji w dziedzinie usług, energii i cyfryzacji”.
2. Elastyczność. Unia powinna być strukturą, która pomieści w sobie różnorodność swoich członków; musi szybko odpowiadać na nowe wyzwania i trendy rozwojowe. Cameron poddaje pod wątpliwość zapis art. 1 Traktatu o UE, który definiuje integrację jako „proces tworzenia coraz ściślejszego związku pomiędzy narodami Europy”. Stwierdza, że „dla Wielkiej Brytanii to nie jest cel [integracji – przyp. K.R.]”.
3. Przywrócenie władzy państwom członkowskim. „Kraje członkowskie różnią się między sobą, dokonują różnych wyborów, a my nie możemy chcieć wszystkiego harmonizować”.
4. Demokratyczna odpowiedzialność (democratic accountability). Cameron jest przekonany, że „nie istnieje jeden europejski demos”, a więc konieczne jest przyznanie większej i bardziej znaczącej roli parlamentom narodowym, ponieważ „są one i pozostaną prawdziwym źródłem demokratycznej legitymizacji i odpowiedzialności”.
5. Sprawiedliwość (fairness). Chodzi tu o to, aby unormowania dla strefy euro były sprawiedliwe zarówno dla tych którzy są jej członkami, jak i dla tych którzy są poza nią.
Brytyjski premier podkreślił na zakończenie swojego przemówienia, że zasady te nie mają charakteru zamkniętego. Dodał również, że istnienie takiej Unii leży w najlepiej pojętym interesie Wielkiej Brytanii.

Ogólnikowość wizji

Analiza wystąpień Camerona może prowadzić do wniosku, że nieokreśloność i ogólnikowość jego propozycji powoduje, że obecnie na stole negocjacyjnym nie ma żadnej brytyjskiej agendy reformy UE. Za takową trudno uznać banalne postulaty „zmniejszenie brukselskiej biurokracji”. Szczególnie mało konkretnie wyglądają brytyjskie propozycje jeśli porównamy je np. z najważniejszymi niemieckimi projektami reform z ostatnich dwóch dekad, czyli tzw. dokumentem Schäublego i Lamersa z 1994 r., czy z mową ministra spraw zagranicznych RFN Joschki Fischera na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie w 2000 r. Oba przedstawiały szczegółowe propozycje zmian struktur instytucjonalnych Unii.
Każdy współczesny polityk europejski podziela diagnozę o „deficycie demokracji” i konieczności zwiększenia „demokratycznej legitymizacji”. Problem w tym jak to zrobić. Cameron postuluje „zwiększenie roli parlamentów narodowych”. W jednym ze swoich wystąpień starał się nawet ukonkretnić te postulaty. Zaproponował, aby parlamenty narodowe miały większy wpływ na kontrolę zgodności prawa europejskiego z zasadą subsydiarności. Konkretnie, aby mogły pod pewnymi warunkami wetować projekt unijnego aktu prawnego.
Tyle tylko, że – jak zwraca uwagę specjalista od prawa europejskiego prof. Mariusz Muszyński – kontrola zasady subsydiarności, z uwagi na to, że jest to bardzo słabe narzędzie, daje tylko iluzję władzy parlamentom narodowym. Pośrednio potwierdza to analiza dla Sejmu RP sygnowana przez prof. Cezarego Mika, z której można się dowiedzieć, że od momentu wejścia w życie Traktatu lizbońskiego do roku 2013 polski parlament przesłał do Brukseli zarzuty wobec 17 projektów aktów prawnych, przy czym wszystkie zostały potem odrzucone przez Komisje Europejską.
Na uwagę zwraca jednak fakt, że w jednej jedynej sprawie premier Cameron posługuje się coraz większą liczba konkretów, a mianowicie w dziedzinie zaostrzenia polityki imigracyjnej. Domaga się zlikwidowania dodatku dla dzieci, które nie mieszkają na Wyspach, wydalania tych, którzy w ciągu pół roku nie znajdą stałej pracy, czy niewypłacania emigrantom świadczeń socjalnym w ciągu pierwszych 4 lat pobytu. To są rzeczywiste konkrety. Tyle tylko, że część z nich dotyczy ograniczenia jednej z naczelnych zasad jednolitego rynku, czyli zasady swobodnego przepływu siły roboczej.
Ten plany trudno jest pogodzić peanami Camerona na temat jednolitego rynku, albowiem w praktyce oznaczają one jego demontaż.

Wyzwanie eurosceptycymu

Nicolai von Ondarza, ekspert niemieckiej Stiftung Wissenschaft und Politik, uważa, że ta otwartość i ogólnikowość wizji integracji europejskiej zaprezentowanej przez Camerona to efekt gry wewnątrz jego własnej partii. Konserwatyści bowiem są rozdarci na dwa skrzydła; tych, którzy chcą wystąpić z UE lub zredukować ją do strefy wolnego handlu, oraz tych, którzy chcą zreformować pozycję Londynu w UE.
Nastroje eurosceptyczne narastają na Wyspach od lat. Politycy brytyjscy, próbując je skanalizować, znaleźli sobie kozła ofiarnego. Do tej roli wybrali obywateli państw UE, którzy za chlebem wyemigrowali do Wielkiej Brytanii. Ich rzekoma wina ma polegać na tym, że jakoby zabierają pracę Brytyjczykom. Oczywiście, ta socjotechnika nie ma wiele wspólnego z faktami. Bezrobocie w Wielkiej Brytanii wynosi w ostatnich latach 5-6 proc. Ma więc higieniczny charakter. Ponadto BBC rok temu ujawniła, że brytyjski rząd utajnił raport, z którego wynikało, że imigranci wcale nie zabierają pracy Wyspiarzom.
Problem w tym, że Cameron gra bardzo ryzykownie. Wyjście z UE oznaczałoby katastrofę dla Wielkiej Brytanii. Wskutek tego znalazłaby się ona poza wspólnym europejskim rynkiem, od którego jest uzależniona. A to oznaczałoby gospodarczą plajtę. Cameron to wie, ponieważ cały czas przypominają mu o tym brytyjscy przedsiębiorcy.
Wiele wskazuje na to, że Cameronowi nie chodzi o rzeczywiste zreformowanie struktur Unii, ale o przeciągnięcie na stronę Partii Konserwatywnej elektoratu eurosceptycznego. Pełna reforma traktatów unijnych nie jest możliwa do końca roku 2016. Zresztą trudno uwierzyć, że przywódcy unijni zgodzą się na podjęcie takiego wysiłku negocjacyjnego w obecnej niezmiernie skomplikowanej sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej UE.
Prawdopodobnie plan polityczny Camerona polega na tym, że w pewnym momencie taktycznie zrezygnuje z dużej reformy traktatowo-instytucjonalnej na rzecz takiej zmiany prawa pochodnego, która oznaczać będzie ograniczenie praw imigranckich. A ewentualny sukces na tym polu sprzeda wewnętrznie jako argument dla Brytyjczyków na rzecz głosowania za pozostaniem Wielkiej Brytanii w UE.
Co więcej Cameron może otrzymać silne wsparcie od mocarstw unijnych. Ich gospodarki, ze względu na kryzys demograficzny potrzebować będą dopływu świeżej siły roboczej z biedniejszych krajów UE. Ograniczenie praw pracowniczych i socjalnych imigrantów oznaczać będzie zysk dla wszystkich dużych gospodarek unijnych. A to dlatego, że zasób, jakim jest siła robocza z peryferyjnych państw członkowskich, będzie ich po prostu mniej kosztować.

Brytyjski partner

Niebezpieczeństwo realizacji takiego scenariusza winno determinować polskie stanowisko wobec propozycji brytyjskiego rządu.
W Polsce panuje przekonanie, szczególnie wśród prawicy, że Wielka Brytania ze względu na eurosceptycyzm jest sojusznikiem naszego kraju w Unii Europejskiej. Nawet jeśli tak jest, to sojusz ten ma charakter ideologiczny. Jeśli zaś idzie o politykę, to na nasze relację decydujący wpływ ma fakt, że Londyn jest europejskim mocarstwem i elementem centrum euroatlantyckiego systemu gospodarczego, a Warszawa – słabym państwem peryferyjnym. Przykładem tej zależności jest fakt, że polscy rolnicy otrzymują niższe od przeciętnych dopłaty unijne m.in. z tego powodu, że Wielkiej Brytanii udało się uzyskać tzw. rabat.
Wszystko wskazuje na to, że efektem gry Camerona nie będzie reforma UE wzmacniająca pozycje państw narodowych, a ograniczenie praw imigrantów z UE. Zgodnie z logiką relacji centrum – peryferie, najbogatsze państwa unijne (centrum) będą mogły dysponować tańszą siłą roboczą z krajów peryferyjnych. Główna ofiarą tego ustawodawstwa będą obywatele Polski, którzy opuszczają nasz kraj za chlebem. Warto przypomnieć, że polska emigracja zarobkowa w krajach unijnych to ok. 2,5 mln osób. I to ich sytuacja na unijnym rynku pracy winna definiować stanowisko polskiego rządu.
Ażeby jednak nie prezentować podczas negocjacji wyłącznie negatywnego stanowiska rząd RP powinien wziąć za dobrą monetę słowa Camerona i przygotować, jak najbardziej poważnie, wizję Unii XXI wieku, która zgodna byłaby z naszymi interesami. Jakkolwiek szanse jej realizacji w obecnej sytuacji byłyby zerowe, to powstałaby po raz pierwszy polska strategia integracyjna, która gwarantowałaby spójność naszej polityki wobec UE. Czas na to, aby Polska przestałą się miotać pomiędzy godzeniem się na niekorzystne dla nas rozwiązania bez faktycznej próby obrony naszych interesów, a twardym blokowaniem propozycji innych bez zgłaszania własnych – kompromisowych. Szczególnie, że to ostatnie często kończy się poddaniem naszej pozycji i zgodą na wszystko, co próbuje się nam narzucić.

Krzysztof Rak

zdjęcie pochodzi ze strony Kancelarii Premiera RP http://www.kprm.gov.pl